Rozmowy i opinie
Lider oznakowania w Polsce: na naszych drogach jest za dużo znaków

Opublikowano
4 tygodnie temu-
przez
luzZe Zdzisławem Dąbczyńskim, prezesem firmy WIMED, rozmawia Łukasz Zboralski

ŁUKASZ ZBORALSKI: Rozpoczynamy współpracę na rzecz bezpieczniejszych polskich dróg – WIMED, lider w produkcji oznakowania i brd24.pl będą działać razem. Nie mogę zatem nie zacząć od pytania o to, co od lat wytyka wielu kierowców: czy na polskich drogach nie stoi za dużo znaków?
ZDZISŁAW DĄBCZYŃSKI: To, ile znaków drogowych stoi wzdłuż polskich dróg i ulic nie jest sprawą producenta, ale jest to kwestią kompetencji etyki i odpowiedzialności osób zarządzających drogami.
Pan też jeździ po drogach jako zwykły kierowca. I jakie ma pan osobiste odczucie? Nie widać nadmiaru?
Zgadzam się – w Polsce jest za dużo znaków drogowych. Niektórzy nazywają to zjawisko „znakozą”. I mówię to jako człowiek, który jeździ po świecie i ma swoim komputerze chyba największą kolekcję zdjęć różnych znaków drogowych z wielu krajów świata.
Robi pan zdjęcia znakom?
Zawsze, gdy jestem za granicą i na przykład jadę autokarem, to rezerwuję sobie miejsce z przodu, żeby móc przez przednią szybę obserwować drogę i robić zdjęcia znakom. Mnie to osobiście tak interesuje i też inspiruje do wprowadzania zmian w naszych produktach. Ostatnio takie właśnie miejsce zarezerwowałem sobie w autokarze w Turcji .
Robię to od dawna. Bo to moja pasja. Wie pan, kiedy zacząłem ten biznes i było mnie już stać na wycieczki, pojechałem na początku lat 90. z parafialną pielgrzymką do Rzymu na spotkanie z Janem Pawłem II. Zrobiłem taką naklejkę „PL” z folii odblaskowej i wręczyłem ją papieżowi. Powiedziałem, że to odblaskowy element na papamobile. On to dał kardynałowi Dziwiszowi. W pewnym momencie Dziwisz mi to oddał mówiąc: „Wam w Polsce się to bardziej przyda”. I dziś mam taką pewnego rodzaju relikwię…
A co takiego udało się zauważyć na drogach podczas tych licznych podróży po świecie. Możemy w Polsce zrobić coś lepszego w oznakowaniu dróg?
Patrząc na drogi na całym świecie muszę po pierwsze powiedzieć, że kłaniam się do samej ziemi polskim drogowcom, naszym firmom wykonawczym za to, co przez tych ostatnich 15-20 lat zbudowali, rozbudowali i odnowili. Jak się patrzy, jakie drogi i w jakim stanie mają inni, to jest się dumnym będąc z Polski.
Natomiast uważam, że niewiele jest takich rozwiązań, które są gdzieś na świecie i są jakieś bardzo zaskakujące dla nas. Jednym z takich znaków był ten, który zwraca uwagę na próbę wjechania pod prąd na drogę szybkiego ruchu. Taki charakterystyczny, z ręką mówiącą „stop”, „nie jedź w tę stronę”. To znak, który wywodzi się z Austrii. I to rozwiązanie zostało już na naszych drogach zaimplementowane.
W różnych krajach, szczególnie niemieckojęzycznych zauważam znaki, które próbują wpływać także na emocje kierowców. Czyli mówią „zwolnij”, ale pokazują też zdjęcie dziecka, które możesz tu narazić jadąc niebiezpiecznie.
Trzecią rzeczą, którą zauważam za granicą, to mniej lub bardziej masowe użycie folii fluorescencyjnej w klasycznym oznakowaniu dróg.
Z czego to może wynikać, że w Polsce mamy trochę za dużo znaków pionowych?
Kilka lat temu byłem w Japonii i w momencie, kiedy wsiadłem do autokaru jadącego z lotniska do centrum Tokio, zaskoczyło mnie to, że na drodze prawie nie ma znaków. I tam zrozumiałem, że to polega na głębokiej odpowiedzialności społecznej. To jest odpowiedzialność jednych użytkowników drogi za drugich. Tak to tam działa.
Wydaje mi się, że stawianie znaków u nas to czasem próba przerzucenia odpowiedzialności po prostu na kierujących pojazdami. I może dlatego jest ich w niektórych miejscach zbyt wiele.
A co możemy zrobić, żeby polskie drogi były oznakowane lepiej? Pewnie można by wyliczyć tu długą litanię propozycji, ale ograniczmy się do jakiś podstawowych wniosków.
To zwrócę uwagę na Rozporządzenie o znakach i sygnałach drogowych zwane w branży „czerwoną książką”. Ono zostało przyjęte w 2003 r. I było trochę modyfikowane, ale wymaga poważnych zmian.
W 2015 r. był przetarg dotyczący wprowadzenia zmian, był projekt, rzesza ludzi się napracowała i nic z tym potem się nie wydarzyło. W latach 2022 – 2023 powstała dzięki społecznej pracy ogromnej liczby specjalistów BRD tak zwana koncepcja „pomarańczowej księgi” i znów nic się z tym praktycznego nie zadziało! Czas zacząć działać i czas, żeby prawo zaczęło nadążać za tym, co opracowują i wdrażają inżynierowie i naukowcy w zakresie motoryzacji
Czymś, co nas wciąż bardzo uwiera, jest też to, że zakup oznakowania czy urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego w przetargach ukierunkowany jest w Polsce prawie zawsze na najniższą cenę. Tymczasem „najtaniej” to nie może być priorytet w sprawach, w których chodzi realnie o zdrowie i życie ludzi. Czasem marzy mi się taki system, jak EuroNCAP w testowaniu samochodów – żeby pokazywać urządzenia bezpieczeństwa, które spełniają wysokie standardy i dostają „gwiazdki” w testach i praktycznej ocenie użytkowników.
Będę wdzięczny, jeżeli właśnie Brd24.pl będzie zwracał uwagę na to, że są takie elementy wyposażenia dróg, na których nie powinno się oszczędzać. To są: bezpieczne konstrukcje wsporcze, drogowe bariery ochronne różnych kategorii oraz stałe czy mobilne osłony energochłonne, ich funkcjonalność jest przecież na styku życia i śmierci kierowcy lub pracowników robót drogowych.
Co się stanie, jeśli przy zamówieniach publicznych zacznie się wyżej stawiać kryteria? Przedsiębiorcy się dopasują! Będą się ścigać na coraz lepsze rzeczy.

A Wy w czym czujecie się mocni na rynku?
W firmie WIMED, której niebawem stuknie na rynku 37 lat i u mnie samego – bo pracuję na drogach grubo ponad 40 lat – wyklarowało się dobre rozumienie funkcji znaków drogowych. Dopracowujemy nasze technologie, żeby znaku były: czytelne, rozsądne, zrozumiałe i czyste. Czyli na przykład bez roszenia się na powierzchni i różnego rodzaju niekorzystnych zjawisk. Niektóre znaki mogą być podkreślone dodatkowymi elementami, żeby jeszcze bardziej przyciągały uwagę. Uważamy, że troska o bezpieczeństwo drogowe to musi też być troska o percepcję tego, co mamy na drodze, by to umożliwiało podejmowanie odpowiednich reakcji.
Drugim ważnym elementem dla nas jest chronienie człowieka, któremu już się na drodze coś nie udało. Czyli dawanie mu szansy na to, by zminimalizować skutki złych decyzji. Myślę tu o montowanych na drogach osłonach energochłonnych. Mamy w tych urządzeniach ogromny udział na polskim rynku. To, jak one ocalają ludzi na drogach, ja wiem, bo spotykam ocalonych. Kiedyś kierowca busa uderzył w taką naszą bezpieczną konstrukcję wsporczą zamontowaną na drodze. Po kilku dniach przyjechał do mnie do fabryki podziękować. To, co zrobiliśmy, uratowało życie jego i jego pasażerów. Było to dla mnie największe wydarzenie w historii mojego życia biznesowego.
To, co wdrażam i z czym chciałbym moich następców w naszej rodzinnej firmie zostawić, to firma, w której jest takie przekonanie – że poprzez dobre oznakowanie, ostrzeganie, powstrzymywanie, absorbowanie energii, działamy w trosce o bezpieczeństwo człowieka w ruchu drogowym.
Skromnie pan o tym powiedział, to może ja dopowiem – że jako polska firma opracowaliście własne systemy osłon energochłonnych i że ta polska myśl inżynieryjna montowana jest na naszych drogach i wiele razy już sprawdziła się w działaniu.
No tak, na świecie produkowano te rzeczy już od dawna. My wcześniej dostarczaliśmy stałe osłony energochłonne na licencji zagranicznej firmy, a były one w 60-70 proc. produkowane w Polsce z polskich materiałów. Zresztą to nie było takie proste. Na światowych zjazdach dystrybutorów tej firmy mnie pytano, jak udało nam się uzyskać taką licencję. A za tym stała ogromna moja determinacja i moich pracowników.
Mobilną osłonę energochłonną opracowaliśmy już sami, od podstaw. To urządzenia, które muszą być ustawiane na trasach szybkiego ruchu, by zabezpieczać ekipy pracowników drogowych. Nasze urządzenie jest wykonane z profili ośmiokątnych, z których też robimy konstrukcje i słupki wsporcze.
Ostatnio testowałem jedno z narzędzi sztucznej inteligencji i zadawałem pytania na temat mobilnych osłon energochłonnych według europejskiej technicznej specyfikacji TS-18986. Narzędzie AI wskazało, że Polska jest ważnym producentem tych urządzeń. Wcześniej zajmowali się tym światowi potentaci tacy jak Verdegro. Byli gracze rynkowi z Niemiec czy Austrii. A tu nagle okazało się, że mamy dwóch producentów polskich, bardzo ambitnych. Spotykamy się w bojach i na zagranicznych przetargach. I mam olbrzymią satysfakcję, że „Polak potrafi”.
Widziałem u pana w fabryce więcej rzeczy, które o tym świadczą. Na przykład szybkie złącza do błyskawicznego montowania tarczy znaków drogowych na słupkach…
No, jeśli od lat na rynku króluje „najniższa cena”, to co, mamy się obrażać na takie warunki? Nie! Możemy sobie płakać w ramię, albo być sprytni, konkurencyjni i innowacyjni. Niedawno słyszałem fantastyczny wywiad z Krzysztofem Pawińskim z firmy Maspex. On powiedział, że to, co oni uważają za najlepszy motor rozwoju, to jest wypuszczenie na rynek czegoś, co jest trochę lepsze i jednocześnie trochę tańsze.
Ja dokładam do tego jeszcze czynnik społeczny. Dużo współpracuję z partnerami technologicznymi. Kiedy jest coś, na czym się nie znamy, albo brakuje nam kompetencji, to zapraszam do współpracy, ale przez taki pryzmat – proszę jechać drogą, obserwować i powiedzieć nam, co możemy wspólnie lepiej zrobić. Uchwyt do szybkiego mocowania znaków pojawił się właśnie z takich rozmów z partnerami. Pojawiła się firma z Nowego Sącza i wniosła w ten uchwyt “KlikKlik” ogromny wkład. Dzięki temu mamy rozwiązanie, które pozwala zainstalować znak w 10 sekund, a nie 1,5 minuty. Pracownicy drogowi – zwłaszcza ci na autostradach, gdzie najbardziej liczy się tempo wykonania pracy – kiedy próbują tego systemu, to potem mówią, że nic innego już nie chcą.
Niektórzy ludzie przechodząc obok znaków drogowych zauważą z tyłu naklejkę z nazwą WIMED. Nazwa może kojarzyć się z branżą medyczną… Czy zdradzi pan skąd ona się wzięła?
Przez dziewięć lat pracowałem w Rejonie Dróg Publicznych w Tarnowie. I w 1987 r. zdecydowałem, że otworzę firmę. Rok później zwolniłem się z pracy, poszedłem tutaj w Tuchowie do Urzędu Miasta i Gminy, żeby zarejestrować działalność rzemieślniczą.
Nie miałem wtedy pojęcia o tym, żeby wymyślić jakąś nazwę, markę, cokolwiek. Mówię do pani urzędniczki, że chcę mieć zakład rzemieślniczy wytwarzanie znaków. A ona sprawdza listę i odpowiada: „Nie ma tego w wykazie rzemiosł. Nie mogę tak wpisać”. Zapytałem czy są w wykazie „elementy drogowe”. Potwierdziła. Wtedy dostałem taki wpis działalności: zakład rzemieślniczy wytwarzanie i montaż elementów drogowych.
Później, w latach 90., gdy firma zaczęła rosnąć, stawać się fabryką, zastanawiałem się nad nazwą i wtedy mój nastoletni siostrzeniec wypalił: a może WIMED – wytwarzanie i montaż elementów drogowych? Uznałem to za dobry pomysł i tak zostało.
Mój wieloletni współpracownik Jarek Schabowski, sparafrazował kiedyś ten anagram: WIMED – Wspaniała I Miła Ekipa Dąbczyńskiego.
Ma pan wielu takich wieloletnich pracowników?
Mnóstwo ludzi pracuje ze mną grubo ponad 30 lat. Córka Karolina zrobiła kiedyś taką analizę, w której się okazało, że aktualnie na ponad 170 pracowników WIMED, ponad stu ma staż dłuższy niż 10 lat.
Wie pan, czasem podchodzą ludzie i mówią „cieszę się, że pracowałem u pana w WIMED-zie, bo teraz mam godziwą emeryturę”. To jest dowód, że płaciliśmy ludziom godziwe pieniądze i mają teraz dobre zabezpieczenie. Jak ludzie odchodzą, to czasem się im łza w oku zakręci.
Kiedyś sprawdziliśmy też, że wśród ponad 170 pracowników mamy 54 rodzinne powiązania. Pracują bracia, szwagrowie, mężowie z żonami i nawet małżeństwa i ich dzieci.
Czy trudno było przetrwać na rynku prawie 40 lat? Nasze polskie uwarunkowania do prowadzenia biznesu nie są zbyt łatwe…
Nam w Polsce to w ogóle nie było łatwo przez kilkaset lat. Niedawno słuchałem sobie podcastu o doli chłopa pańszczyźnianego. To przecież było w zasadzie niewolnictwo. My nad Wisłą setki lat musieliśmy być zaradni, a teraz także przedsiębiorczy.
Ja zaczynałem w 1988 r. Rok potem dzięki ustawie Wilczka powstało w Polsce tysiące przedsiębiorstw jednoosobowych, działalności itd. Według analiz, które robi Fundacja Firmy Rodzinne, dużo ponad 50 proc. firm wówczas założonych przetrwało do dziś! Mamy gigantów biznesu takich, jak Ryszard Florek, Andrzej Wiśniowski, Krzysztof Pawiński, Rafał Brzoska, Michał Sołowow. Dziś nasze firmy zaczynają odgrywać również już ważną rolę w gospodarce światowej.
Rysuje pan różowo naszą gospodarczą przyszłość!
Jest jednak pewien paradoks tej sytuacji. Przedsiębiorcy tacy jak ja obecnie dochodzą do pewnego momentu, w którym fizyczność naszego ciała mówi: „stary, dłużej już nie pociągniesz”. Według mnie dużo trudniejsze niż ostatnich 30 lat może okazać się następnych 20. Bo z uwagi na brak sukcesorów w firmach rodzinnych, zmieniające się warunki, brak tej determinacji, która była w naszym pokoleniu, wiele z tych biznesów może zacząć upadać bądź być wyprzedawanych.
A jak będzie z firmą WIMED?
Ja jestem w tej niesamowicie cudownej sytuacji, w której mam jasną, klarowną obietnicę – moje córki i zięć chcą kontynuować prowadzenie firmy.
Mam więc przed oczami rok 2038, gdy WIMED będzie miał 50 lat, a Zdzisław Dąbczyński będzie miał lat 79. Nie wiem, w jakiej będę kondycji, ale wiem, że już dziś mam wspólnie ustalony plan działania, podział ról i wspólne cele. To wszystko też od dawna komunikujemy naszym pracownikom. W tej sprawie mieliśmy kilka spotkań z całą załogą. Wiedzą, że chcemy być średnią polską firmą, rodzinną i liderem technologii oznakowania pionowego z produkcją zaawansowanych urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego, nie tylko w skali Polski.
Pan tak jakoś różowo zarysował własną drogę w biznesie. Nie wierzę, że nie było trudnych momentów…
Były. Opowiem to następującą anegdotą: córka Karolina robiła niedawno remont naszego budynku administracyjnego, do którego wprowadziliśmy się w 1998 roku. I w pewnym momencie mówi: „tato, ty masz obok twojego gabinetu łazienkę i tam masz dwoje drzwi. A po co ci te dwoje drzwi, możemy jedne zamurować?”. Wie pan, po co były te drugie drzwi?
Nie mam pojęcia.
Że gdyby ktoś wszedł do mojego gabinetu w niecnych czynach, to ja przez łazienkę miałem szansę uciec. Takie były czasy, to się zdarzało. Przychodzili goście oferujący na takich czy innych ich warunkach „ochronę”. To były tamte realia. Dziś na szczęście to już historia.
Jak zatem zapewnić takiej rodzinnej firmie przetrwanie?
Odpowiem poruszając osobiste sprawy.
Moja konstrukcja wewnętrzna przez wiele lat opierała się na lęku, strachu. Wyrosłem w rodzinie, w której tato otarł się sekundy od śmierci, dziadek od strony mamy oparł się o sekundy od śmierci. A mój dziadek, od strony taty gdy podczas II wojny światowej Rosjanie wkroczyli do Polski, z przerażenia doznał wylewu krwi do mózgu i zmarł. I ja rosłem z czymś takim w środku, co mówiło „uważaj, bo się może coś zdarzyć, żeby ci się nic nie stało i tak dalej”. Rozkminiałem to przez wiele lat – dlaczego jestem tym przepełniony, choć generalnie warunki wokół mnie są bezpieczne?
To wpływało na to, że zawsze byłem z moimi pracownikami. Bo jakby się coś stało ze mną, wszyscy wiedzieli o zakładzie to samo i tak samo. Całe otoczenie szerokie czuło ducha tego zakładu.
Kolejna sprawa – jestem domorosłym przedsiębiorcą, domorosłym biznesmenem, skończyłem tylko liceum zawodowe, więc zawsze bardzo sobie ceniłem głos innych mądrych ludzi będących obok mnie. Mam też przeogromny szacunek do tych wszystkich, którzy wykonują codzienną, mrówczą pracę. Bo to są fachowcy. Oni doskonale znają się na tym, co robią.
Moje otoczenie było zawsze emocjonalnie związane z naszą działalnością, czuło się częścią tej całego przedsięwzięcia, bo ja przed nikim nie miałem wielkich tajemnic i dzisiaj kilkadziesiąt osób zna wszystkie cyfry WIMED. Wiedzą wszystko o tym, jak funkcjonujemy. Wszystko, co się wiąże z pozyskiwaniem zamówień, z obsługą zamówień, z produkcją i tak dalej jest w rękach odpowiedzialnych pracowników. To, co się wiąże z wizją, strategią, jest z nimi uzgadniane. Każdy się czuje częścią tego wszystkiego i mi się wydaje, że gdybym miał w jednym słowie odpowiedzieć na pytanie o to, jak to się dzieje, że u nas idzie to w dobrą stronę, to bym powiedział jedno słowo: „współodpowiedzialność”.
Podobnie było też z kształtowaniem relacji z moimi córkami, moim zięciem. Córki od razu dzień po studiach chciały przyjść do firmy, przechodziły wszystkie szczeble, chciały rozumieć, jak to działa.
Jesteśmy przekonani, że jeszcze wiele lat będziemy działać na rzecz bezpieczeństwa ludzi na drogach. Mamy tu prostą zasadę „UUU” – ulżyć, ułatwić, udoskonalić w trosce o bezpieczeństwo człowieka w ruchu drogowym. To działa.
Może czytać nas wielu młodych ludzi, którzy marzą o założeniu firmy. Jaką miałby pan dla nich radę?
Kiedy ja zaczynałem, wszystko można było sprzedać i nic nie można było kupić. Dziś wszystko można kupić, ale bardzo trudno jest cokolwiek sprzedać.
Dla młodych mam taką radę: „jeśli wiem, dokąd idę, to każdy krok prowadzi mnie do celu”. Dodam też, że „aby mierzyć drogę przyszłą, trzeba wiedzieć skąd się wyszło”.
Ważne jest, żeby mieć pasję. Ja na przykład godzinę gadam panu o znakach i drogach, bo to mnie rajcuje. Nawet w drugiej mojej pasji – piosenki, które inspirują z akompaniamentem gitary – to się mieści, bo część moich piosenek jest o drogach znakach drogowych i znakach życiowych.
Ważnym jest też, by zagłębić się w swoją osobowość i odkryć, jakie mamy predyspozycje.
Trzeba też zastanawiać się, jak przekuć to, co nas spotyka w coś, co zaprocentuje. Tu się przyznam do wstydliwej rzeczy – raz przekroczyłem prędkość w zabudowanym i miałem 3 miesiące przymusowego odpoczynku od prowadzenia samochodu. Zacząłem chodzić piechotą do pracy. I już nie wróciłem do dojazdów samochodem. Chodzę jak jest minus 20 stopni Celsjusza i jak jest 30 na plusie. Mam swój fantastyczny czas na myślenie.