Rozmowy i opinie
Wojciech Romański, brd24.pl: Mit autostradowej winiety
Bramki na autostradach to zło. Ale zastąpienie ich nalepką na szybę nie musi dla wszystkich okazać się najtańsze. Wszystko przez podpisane lata temu umowy na koncesyjne autostrady
Opublikowano
10 lat temu-
przez
luzBramki na autostradach to zło. Ale zastąpienie ich nalepką na szybę nie musi dla wszystkich okazać się najtańsze. Wszystko przez podpisane lata temu umowy na koncesyjne autostrady
Rozpacz i złorzeczenie Polaków było wielkie, kiedy u progu wakacji 2008 r. Słowenia zlikwidowała opłaty na bramkach autostradowych i wprowadziła winiety. Nagle zamiast jakichś eurogroszy, które trzeba było zapłacić za przejazd krótkim odcinkiem autostrady koło Mariboru i Ptuja w drodze do Zagrzebia i dalej nad chorwackie morze, za to samo trzeba było wyłożyć aż 30 euro. I nie dało się tego obejść, bo tyle samo, co miesięczna winieta kosztowały dwie tygodniowe – sprytni Słoweńcy nie zaproponowali rozwiązań pośrednich, uwzględniających średnią długość naszych urlopów. Jeszcze nigdy naród polski podróżujący nie był takim wrogiem winiety. Stała się ona przykładem drogowej niesprawiedliwości, wprowadzonej po jakże sprawiedliwych opłatach za faktycznie przejechane kilometry. Oczywiście natychmiast pojawiły się setki porad, jak to wszystko objechać, żeby nie płacić, Polak nie byłby sobą gdyby nie próbował. Aż dziwne, że nikt nie napisał do premiera Tuska, by coś z tym zrobił. Najlepiej tymczasowo, na wakacyjne weekendy, je po prostu zlikwidował. Podobnie jak korki pod Zagrzebiem w ostatnie sierpniowe weekendy wakacji.
Osobiście mam do słoweńskich winiet zupełnie inną pretensję – tragicznie się odklejają. Do dziś nie zeszły ślady tej feralnej z 2008 r., mimo usilnego zdrapywania. Kolejną zostawiłem, niech będzie że na pamiątkę.
***
Mamy rok 2014 i Polacy z równą zapalczywością, przy okazji dyskusji o przyszłym systemie pobierania opłat na autostradach, wskazują winiety jako rozwiązanie najlepsze, najtańsze, sprawiedliwe, nie ma nad czym właściwie dyskutować. Tymczasem zastąpienie obecnie pobieranego myta nalepką na szybę wcale nie musi być dla wszystkich najtańsze, a już na pewno nie byłoby w obecnej sytuacji prawnej polskich autostrad najłatwiejsze.
Mit winiety buduje się dziś łatwo o tyle, że dobrze wiadomo, ile kosztuje przejechanie konkretnych, płatnych odcinków dróg. Tymczasem domniemana cena takiej nalepki jest mocno mglista. Oczywiście winietowcy najchętniej widziałyby Polskę gdzieś w okolicach Szwajcarii, gdzie za roczną naklejkę płaci się 33 euro rocznie (na Słowacji 50 euro, w Austrii 82,7 euro, w Słowenii 110 euro). Niestety, to marzenie abstrakcyjne.
Nikt nie podjął się dotąd – nawet zwolennicy takiego rozwiązania – karkołomnej próby oszacowania, ile mogłaby ona kosztować, nikt nie pochylił się nad pytaniem, jak jedną winietą objąć trzy obowiązujące w Polsce systemy naliczania opłat na autostradach, w jaki sposób prowadzić rozliczenia pomiędzy operatorami poszczególnych odcinków. I zapewne nikt tego nie zrobi, bo szkoda na to czasu.
Jednym z elementów, potrzebnych do wzoru na cenę winiety, byłoby zapewne określenie jakiegoś rodzaju ryczałtowych opłat przekazywanych przez państwo koncesjonariuszom, w zamian za pobierane przez nich opłaty na bramkach. Czyli coś podobnego, z czym mamy do czynienia w systemie użyczenia drogi (GTC i A1 oraz Autostrada Wielkopolska II). Takie rozwiązanie wymagałoby jednak renegocjowania umów koncesyjnych, co byłoby niezwykle trudne. Co więcej, gdyby wpływy z winiet nie pokryły ustalonych w umowach z partnerami minimów (a przecież nie wiadomo, ile dokładnie by się ich sprzedawało rocznie), ktoś musiałby do tego dopłacić. Oczywiście my, czyli państwo, ale o tym na razie też się głośno nie mówi. Wszystko to prowadzi do dość oczywistego wniosku – gdyby komuś udało się przeforsować jednak temat winiet, byłyby one najprawdopodobniej po prostu drogie.
W systemie elektronicznego poboru opłat takie ryzyka się nie kryją. Jakikolwiek by nie był, czy działałby tak, jak viaTOLL, na zasadzie fotodetekcji czy jeszcze innej, można go zaprogramować na różne stawki opłat na konkretnych odcinkach, co jest całkowicie bezpieczne dla wszystkich graczy. Właściwie nic się nie zmienia poza likwidacją blokujących ruch bramek.
Tak naprawdę automatycznie podnoszące się bramki na tych odcinkach, gdzie działa viaAUTO (i tak pięć razy szybsze od obsługi ręcznej) są tylko substytutem otwartego systemu. Na drogach, za przejazd którymi elektronicznie płacą ciężarówki, żadnych bramek nie ma. Warto też pamiętać, że te autostrady, które w 2016 czy 2017 r. zostaną objęte systemem opłat będą tymi najtańszymi, z państwowej, 10-groszowej puli za kilometr. Będą bolały, ale jednak mniej. Maksymalnych dopuszczonych ustawą stawek rodem z A4 czy AW I można się jedynie spodziewać na wciąż jeszcze namalowanym tylko na mapie odcinku A1 od Częstochowy do Piotrkowa Trybunalskiego, gdyby – kiedyś tam – powstał w jakiejś formie systemu Partnerstwa Publiczno-Prywatnego.
Oczywiście winieta jest rozwiązaniem cudownie prostym. Ale wspólny, elektroniczny system, który działałby docelowo w całej Europie, jest tak naprawdę dla każdego, kto jedzie dalej niż w Polskę, konceptem jeszcze prostszym. I uczciwszym, bo nie wymagającym jakichkolwiek opłat od tych, którzy autostradami jeździć nie chcą bądź nie muszą. Kierunkowa decyzja odchodzącej wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej o tym, by rezygnować z ręcznego, archaicznego poboru opłat i przymierzyć się jak najszybciej do jakiejś formy płatności elektronicznych, była słuszna. Pytanie, jak sobie z nią poradzą jej następcy, czy będą potrafili w sposób jawny i wytłumaczalny dla każdego wybrać najlepsze dla nas wszystkich rozwiązanie. Na razie jednak z tą jawnością i otwartością – na co zwracaliśmy już uwagę na naszym portalu – są pewne problemy. Miejmy nadzieję, że znikną.
***
Z drugiej strony – dopóki drogowcy sobie nie poradzą, po wszystkich otwartych już, a nie objętych opłatami autostradach będziemy jeździć za darmo. Zawsze to jakieś pocieszenie.
A na pytanie, czy polskie autostrady są aż tak drogie, niech odpowiedzą korki, tworzące się przy bramkach na A1 czy A4, czy polityczna zadyma z wakacji, która tak naprawdę nigdy nie powinna mieć miejsca. Bo naprawdę drogie drogi świeciłyby pustkami.
Wojciech Romański