Connect with us

Rozmowy i opinie

Kiedy wpadasz w poślizg, najważniejszy jest hamulec. Podczas ćwiczeń w poślizgu daje radę tylko 2 na 100 kursantów

Opublikowano

-

Jeśli poślizg zaskakuje nas na drodze, to najrozsądniej jest nacisnąć hamulec i zmniejszyć prędkość masy, nad którą nie panujemy – radzi Adam Bernard, instruktor doskonalenia techniki jazdy, dyrektor ds. szkoleń na Torze Modlin
Adam Bernard od kilkunastu lat jest instruktorem uczącym m.in. bezpiecznej jazdy. Pracuje w Ośrodku Doskonalenia Techniki Jazdy Tor Modlin Fot. arch. prywatne

Adam Bernard od kilkunastu lat jest instruktorem uczącym m.in. bezpiecznej jazdy. Pracuje w Ośrodku Doskonalenia Techniki Jazdy Tor Modlin Fot. arch. prywatne

ŁUKASZ ZBORALSKI: Sprawa poślizgów, ćwiczenia w „wychodzeniu z poślizgów”, to jest wciąż gorąco dyskutowany temat wśród kierowców, zwłaszcza młodych. To może pan, jako instruktor doskonalenia techniki jazdy, może im poradzić i odpowiedzieć na pytanie: jak wyjść z poślizgu?

ADAM BERNARD: To jest bardzo dobre pytanie. Słyszę je wiele razy od różnych osób. Jednak, żeby precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie, to potrzebuję Panu zadać kilka dodatkowych pytań…

 Słucham…

No to po pierwsze, czy mówimy o jeździe na wprost, czy w zakręcie? Z jaką prędkością jedziemy, gdy dochodzi do poślizgu? O ile za szybko jedziemy, że wpadamy w ten poślizg? Czy jesteśmy na publicznej drodze, czy jedziemy gdzieś jako uczestnik rajdu lub wyścigu? Po jakiej nawierzchni jedziemy – asfalt, szuter? Czy jedziemy po mokrej nawierzchni, suchej, czy po śniegu albo lodzie? Jakim samochodem jedziemy? Czy są w aucie włączone systemy wspomagające kierowcę, czy nie? Jakiej generacji są te systemy – czy mamy w aucie ABS, stabilizację toru jazdy, kontrolę trakcji? Jaki napęd mamy w samochodzie – na tył, na przód, czy 4×4? A jeśli napęd 4×4 to czy jest to napęd stały, czy dołączany? A jeśli dołączany to tylny napęd do przedniego, czy przedni do tylnego? Czy ten napęd jest 50 na 50, czy może komputer decyduje o tym, że w momencie poślizgu przenosi większość napędu na daną oś, albo dane koło? Na jakich oponach jedziemy? Jak mamy ustawiony fotel i kierownicę?

 Zadał pan tyle pytań, że moim zdaniem tego nie jest w stanie przetworzyć kierowca, który wpada w poślizg. To się dzieje niespodziewanie, szybko, a część ludzi nawet nie będzie wiedziała, jak dokładnie zadziałają systemy wspomagania w ich samochodach, czy aktualnie samochód jest bardziej podsterowny czy nadsterowny, a to może się dynamicznie zmieniać w obrębie jednej sytuacji utraty kontroli nad pojazdem. Zaczynam się poddawać i nie wierzę, że można łatwo odpowiedzieć na pytanie „jak wyjść z poślizgu”…

Zaraz, zaraz. To jeszcze nie wszystko! Jeszcze trzeba pomyśleć o ludziach, którzy nas otaczają, jeśli to zdarza się na publicznej drodze. Na przykład – jestem kierowcą, jadę w obszarze zabudowanym 50 km/h i nagle wjeżdżam na oblodzony fragment jezdni. Na chodniku obok idzie rodzina z dziećmi. Muszę sobie zadać pytanie, czy Oni chcieliby, żebym teraz stawiał wszystko na jedną kartę, czy żebym próbując walczyć jednocześnie maksymalnie redukował prędkość biorąc pod uwagę otoczenie?

I znów inna sytuacja. Jadę autostradą czy ekspresówką. Z maksymalną dozwoloną prędkością. Jestem na środkowym pasie trzypasmowej jezdni. I wpadam w poślizg. Jak chcieliby, żebym się zachował, Ci jadący pasami ruchu obok mnie? Co dla nich i dla mnie będzie najlepsze?

 Może jak rzecz uprościmy, to uda się coś poradzić kierowcom? To przyjmijmy taką sytuację, która może być najczęstsza. Przeciętny kierowca, jedzie przeciętnym autem – a te już zwykle mają jednak systemy wspomagania czyli choćby kontrolę trakcji i ABS. Uznajmy, że jest to najpopularniejszy ostatnio segment motoryzacji, czyli nadwozie typu SUV. No i taki kierowca porusza się po publicznej drodze tracąc sterowność nad autem w zakręcie, bo pojechał trochę za szybko. Chciałby skręcić, ale jedzie prosto. Co robić?

Podzielę się tu doświadczeniem ze szkoleń kierowców, które prowadzę już blisko 20 lat. Przez ten czas uczyłem kilkadziesiąt tysięcy kursantów. Z mojego doświadczenia wynika, że gdy doświadczamy  poślizgu podsterownego – bo to ten rodzaj, o którym pan wspomina – na okręgu, to większość ludzi w pierwszej chwili w ogóle nie wie, co się stało z samochodem. Na pytanie, czy wyjeżdża przodem, tyłem, czy bokiem, nie potrafią odpowiedzieć. Poziom emocji jest bardzo duży. Kursanci nie potrafią ani przeanalizować ani zareagować na to, co się dzieje. Po kilku przejazdach i tłumaczeniu, Oni oczywiście zaczynają rozumieć, co dzieje się z samochodem i dlaczego, ale ważny jest przecież ten pierwszy moment. Bo gdy na drodze wpada się w poślizg, to ta szansa na reakcję jest tylko jedna, czasu na jakiekolwiek decyzje i działania jest bardzo mało, nie ma powtórek, nie ma trenera…

Co więc można zrobić, jeśli zaczynamy tracić kontrolę nad samochodem ważącym średnio 1,5 – 2 tony? Widzimy, że nie jedziemy tam, gdzie chcemy, że obok np. rosną drzewa, idą ludzie, są bariery. To na czym powinno nam zależeć jako kierowcy? Jak pan redaktor uważa?

 

“Prowadzę szkolenia blisko 20 lat. Z mojego doświadczenia wynika, że gdy doświadczamy poślizgu podsterownego, to większość ludzi w pierwszej chwili w ogóle nie wie, co się stało z samochodem”

 

Ja akurat odruchowo w takiej sytuacji hamuję i próbuję kierownicą skręcać tam, gdzie chciałbym jechać.

Hamowanie i hamowanie awaryjne w sytuacji utraty przyczepności to jest najlepsze co można zrobić!

Redukowanie prędkości w sytuacji utraty kontroli nad autem to w zdecydowanej większości sytuacji najlepsza decyzja jaką możemy podjąć biorąc pod uwagę innych uczestników ruchu i to jakie pole rażenia może generować każdy taki poślizg. Każda nasza reakcja obarczona będzie pewnym zestawem zalet i pewnym zestawem wad, chodzi o to by umieć zrozumieć potencjalne ryzyko i wybrać tak byśmy mieli jak największe szanse nie zrobić krzywdy sobie, ani innym.

O, gdyby pan napisał to w sieci społecznościowej, to by pan wzbudził kontrowersje. Kierowcy tam piszą wciąż, że hamowanie pogorszy rzecz i auto jeszcze głębiej wpadnie w poślizg!

No to zacznijmy tłumaczyć. Czym innym jest jazda sportowa, której celem jest uzyskanie jak najlepszego czasu, urwanie setnej części sekundy, a czym innym jazda po publicznej drodze, której celem jest dojechanie cało z punktu A do punktu B. Te dwie sytuacje różnią się środowiskiem, okolicznościami, sprzętem, a przed wszystkim celem. W obu sytuacjach mamy inne priorytety.

W drifcie, czy w wyścigu czasem poślizg służy budowaniu szybkości lub zdobyciu jak największej ilości punktów. I on jest wówczas celowy. Kierowcy sportowi stale trenują. Oni szukają granic przyczepności. Sprawdzają, na ile mogą sobie pozwolić. Tu nie ma przypadkowości. Oni inicjują poślizgi z premedytacją i w ściśle określonym celu. Biorą przy tym pod uwagę, ile potrzebują na niego miejsca w zakręcie i świadomie dobierają pod niego wszystkie możliwe zmienne.

To zupełnie inna sytuacja niż ta, gdy jedziemy po publicznej drodze, swoim pasem ruchu i mamy niespodziewaną, niezamierzoną utratę sterowności nad pojazdem. I bardzo nie chcemy przejechać na przeciwny pas ruchu, czy na zadrzewione pobocze.

Oczywiście, możemy rozrysować wektory, jak na fizyce i przeanalizować poślizg podsterowny. Kilka uwag: im bardziej skręcone koła, tym mniejsza przyczepność; im większa prędkość, tym mniejsza przyczepność. I rzeczywiście w pierwszej fazie hamowanie może spowodować, że samochód zacznie uciekać, ale wytracanie prędkości zacznie nam za chwilę coraz bardziej stabilizować tor jazdy. Co więcej – to, że wyprostujemy koła, może oczywiście wygasić poślizg podsterowny ale samochód zamiast skręcać pojedzie po prostu na wprost, więc nie da się tego przełożyć ot tak z pustego placu na drogę. Jeśli mówimy zatem o kierowcy, który nie trenuje tysiące razy i zostaje zaskoczony, to nie ma lepszej rady niż: wal w pedał hamulca, hamuj awaryjnie.

Możemy do tego dodać drugą poradę: patrz w tym czasie daleko, gdzie chcesz dojechać i staraj się tam adekwatnie ustawić przednie koła. Z mojego instruktorskiego doświadczenia wynika, że ludzie w pierwszej chwili drętwieją i patrzą przed siebie. A w przypadku poślizgu powinniśmy patrzyć na drogę, a więc nie tam, gdzie „patrzą” reflektory naszego pojazdu, tylko tam, gdzie my chcemy pojechać. Czasem wzrok trzeba przesunąć na szybę boczną i tam kierować kołami, jeżeli tam znajduje się nasz punkt docelowy.

Czyli w tej bardzo uproszczonej sytuacji dla przeciętnego kierowcy mamy jednak jakąś radę – hamuj awaryjnie i patrz tam, gdzie chcesz pojechać.  To spróbujmy inną sytuację. Taki sam SUV, przedni napęd, jadę w zakręcie, ale tym razem ucieka mi tył auta. Czyli skręcam, ale samochód skręca bardziej niż bym chciał. Co robić?

Na szkoleniach, które prowadzimy na Torze Modlin mamy szarpak, który destabilizuje tył auta i wprowadza je w poślizg nadsterowny. Z rozmów z moimi kolegami instruktorami mamy taki wniosek, że statystycznie to na 100 osób, za pierwszym razem na szkoleni udaje się opanować auto w takim poślizgu dwóm, może trzem kierowcom.

Podkreślam – dwie osoby na sto zostają na namalowanym pasie ruchu. A przecież szkolenie to jest zupełnie inna, mniej stresująca sytuacja. I dobrze widać, gdzie na płycie poślizgowej jest pomalowany na żółto szarpak, kierowca wie, że zostanie wprowadzony w poślizg, jest skoncentrowany, ma dobrze już ustawiony pod okiem instruktora fotel i kierowcę. A jeszcze wcześniej przećwiczyli hamowanie awaryjne.

Na drodze zwykły kierowca ani nie wie, że wpadnie w poślizg, ani nie jest na tym skupiony, by zareagować na poślizg. Jedzie na rozłożonym fotelu i jeszcze „gada” przez telefon, albo zmienia temperaturę klimatyzacji. To jak może to się komuś udać na drodze?

 

“Na szkoleniach dwie osoby na sto podczas poślizgu nadsterownego zostają na namalowanym pasie ruchu. A przecież to ćwiczenie – dobrze widać, gdzie jest pomalowany na żółto szarpak i kierowca wie, że zostanie wprowadzony w poślizg”

 

Jeśli w warunkach treningowych udaje się to dwóm procentom, to w takiej sytuacji uważam, że uda się to promilowi i będzie w tym więcej szczęścia niż taktyki. Wydaje mi się, że chce mnie pan doprowadzić do wniosku, iż istotą w dobrym wyuczeniu kierowcy nie jest opanowanie wychodzenia z poślizgu, tylko nauczenie go takiej jazdy, w której nie będzie przekraczał granic i weźmie duży margines, by nigdy w ten poślizg nie wpaść.

No właśnie. Pytanie – „jak zachować się w poślizgu” – jest w zasadzie złym pytaniem. Trochę przypomina bowiem pytanie: co zrobić, gdy stanąłem nogą na minie przeciwpiechotnej. Ważniejszym byłoby więc pytać, co robić, by do poślizgu nie doprowadzać. Trzeba jechać na tyle świadomie, z prędkością dostosowaną do warunków, czytać jezdnię – czy „droga się świeci”, jaka jest temperatura – żeby w ogóle do poślizgu nie doprowadzić. Utrata kontroli nad autem jest już poważnie zagrażającą nam sytuacją i statystycznie prawie nikt z przeciętnych kierowców się już nie wybroni. Może tylko liczyć na szczęście.

Będę dalej adwokatem diabła. Na takie porady młodzi kierowcy piszą często w sieci – ja się po to ślizgam na parkingach, kręcę bączki, by umieć się zachować. Ja się poślizgałem, to ja już wiem, umiem.

Z takimi kierowcami interesuje mnie to, jak mu pójdzie u mnie na szkoleniu za pierwszym razem w poślizgu. Nie interesuje mnie, jak sobie poradzi za piątym razem.

No i jak im idzie?

Tak, jak powiedziałem. Dwóch, może trzech na sto, jest w stanie utrzymać się na pasie ruchu po poślizgu, który wiedzą, że nastąpi i jadą z nastawieniem, żeby coś próbować zrobić.

To czy kręcenie bączków zimą na parkingu ma w ogóle sens?

Jest olbrzymia różnica między ślizganiem się autem na jakimś placu a poślizgiem, w który wpada się w ruchu drogowym. Na placu zwykle nie ma wyznaczonej jakieś trasy. Ludzie rozpędzają się i po prostu ślizgają po otwartej przestrzeni. Natomiast na drodze trzeba zmieścić się na swoim pasie ruchu, ewentualnie dodając do tego kawałek pobocza. Nie ma po prostu tyle miejsca.

Po drugie, na parkingu kierowca wie, że chce wprowadzić auto w poślizg. Nie ma zaskoczenia. Na drodze to się dzieje nagle, występuje więc element zaskoczenia.

Po trzecie, na parkingu jesteśmy sami. Na drodze obok nas są inni uczestnicy ruchu drogowego – samochody, rowerzyści, piesi na chodnikach.

Kolejna sprawa – ślizgając się w zabawie w poślizgach kierowcy wyłączają systemy wspomagające kierowcę. Na drodze będą mieli je włączone. On zadziała tak, jak jest zaprogramowany. I nawet jak wsadzimy do takiego auta kierowcę rajdowego, to on nie ma pełnej kontroli nad tym, co dzieje się z samochodem. To elektronika decyduje, które koło jest hamowane itd. Systemy bezpieczeństwa w przypadku utraty kontroli wyhamowują auto, odbierają możliwość dodania gazu, przyhamowują jedno lub wszystkie koła i starają się naprowadzić auto tam, gdzie mamy skierowane koła.

Rozbija pan kolejny przesąd utrwalony wśród polskich kierowców. Cześć z nich do dziś wierzy, że nie wolno hamować, a nawet trzeba lekko dodać gazu, by wyprowadzić auto z poślizgu.

Mamy takie pytania często od uczestników kursu. Wtedy przedstawiam im taką sytuację: jedziesz drogą 50 km/h, na Mazury, na początku obszaru zabudowanego, z obu stron drogi masz drzewa i tracisz kontrolę nad autem. Zadaję wówczas pytanie: czy w tej sytuacji wolisz w razie niepowodzenia uderzyć w drzewo przy prędkości 50 km/h czy dodać gazu i uderzyć z prędkością 70 km/h, czy na przykład 30 km/h? Warto sobie uzmysłowić, że to jest pewnego rodzaju hazard. Jedziemy 50 km/h i dokładamy prędkości do masy pojazdu, nad którą nie mamy kontroli.

Inna sprawa, że – jak już wspomniałem – jeśli systemy w aucie działają, to one w przypadku utraty kontroli zadziałają na rzecz zmniejszania prędkości. To, co w motorsporcie nazywa się „prowadzeniem gazem” auta w poślizgu, w ogóle nie jest możliwe w cywilnym aucie. Możliwość przyspieszania zostanie podłączona dopiero wówczas, gdy wartość obrotowa kół się mniej więcej wyrówna i auto uzna, że sytuacja jest spowrotem ustabilizowana i bezpieczna.

Współczesne samochody są tak ustawione, że gdy tracimy sterowność to zadaniem podstawowym dla kierowcy jest redukowanie prędkości.

 

“Czy w razie niepowodzenia wolisz dodać gazu i uderzyć w drzewo z prędkością 70 km/h, czy na przykład z prędkością 30 km/h?”

 

Cała nasza rozmowa utwierdza mnie w tym, że to domorosłe trenowanie poślizgów, wyrabia jedynie w młodych kierowcach mylne przekonanie o możliwości zapanowania nad autem i skłania ich do ryzyka, którego nie są świadomi. Można chyba jednak nabywać pewnej świadomości samodzielnie w lepszy sposób – czyli np. podczas pierwszego śniegu pojechać na parking, zahamować, skręcać i zobaczyć po prostu, jak auto się zachowuje?

Jeśli zaczyna padać śnieg, zaczynają się zimowe warunki i możemy bezpiecznie sprawdzić, jak auto hamuje czy skręca, to oczywiście warto sobie zobaczyć np. jak wydłuża się droga hamowania. Można sobie uświadomić, że na trasach, po których często jeździmy, zimą nawet nie możemy zbliżyć się do prędkości, z którymi poruszamy się latem.

Kiedyś miałem kursantkę, która przyjechała bardzo zdenerwowana na szkolenie, bo rano wpadła w poślizg, obróciło ją trzy razy i uderzyła w krawężnik. Pytam: co się stało? Odpowiedziała, że jechała 50 km/h i zaczęło ją obracać. Jak wyszła z samochodu, to jej się „nogi rozjechały”. Tak było ślisko. No to mówię: jechałaś za szybko. A ona na to: ja tam całe życie jeżdżę 90 km/h, a teraz jechałam 50 km/h, więc nie jechałam za szybko. Czyli czasem ludzie mają takie przekonanie, że jak trochę po prostu zmniejszą prędkość, to jest poprawnie. No nie! Poprawnie to jest dostosować prędkość do warunków, czyli w przypadku śniegu i lodu to czasem musi być 20 km/h. Musimy jechać po prostu tak wolno, by nie tracić kontroli nad pojazdem.

To wszystko chyba nie jest jeszcze w pełni uświadomione w Polsce. Widuję np. motoryzacyjnych YouTuberów, którzy pokazują, jak zapanować nad autem zimą i potem przekonują, że jak się posiądzie te umiejętności, to można wyprzedzać innych na ośnieżonej drodze, bo można sobie pozwolić na więcej.

Jeśli jedziemy sobie po jakimś odcinku i trenujemy jazdę w poślizgu i szukamy swojego limitu i go nawet rozpoznajemy, to trzeba mieć świadomość, że na drodze nie wszystko będzie zależeć od nas. Może się okazać, że ktoś popełni błąd, wyjedzie z podporządkowanej, jadąc z naprzeciwka wpadnie w poślizg. Wówczas pozostawienie sobie pewnego marginesu własnej prędkości daje szansę na uniknięcie czegoś złego. Dobrze to obrazuje spot Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, w którym jeden kierowca nie ustępuje pierwszeństwa, a drugi jedzie za szybko. Obaj nie dali sobie szans na to, by obronić się przed błędem innego człowieka. Nasze talenty wykorzystujmy nie po to, by „jechać na limicie”, tylko, by wszystkim nam na drodze było bezpieczniej.

Czasem słyszę, gdy ktoś miał stłuczkę, że mówi „no zabrakło kilku metrów”. Mówię wówczas – najłatwiej kupić sobie ten czas na drodze jadąc trochę wolniej, zachowując większe odstępy.

Rozdzielajmy jazdę sportową i szukanie limitów od jazdy po drodze publicznej. Ten, który jedzie najszybciej na rajdzie, jest dobrym sportowcem. Dobrym kierowcą jest ten, który dojeżdża bezpiecznie do celu.

Nasza rozmowa prowadzi mnie do wniosku, że jest inaczej, niż sądzi część kierowców. Nie warto „uczyć się wychodzenia z poślizgów”, za to warto przyjść na szkolenie, na którym m.in. próbując wydostać się z takiej sytuacji, można sobie uświadomić, jak bardzo nie chcemy do niego doprowadzać? Czy to jest kluczowe?

Jeśli trenujemy kilka godzin dziennie jazdę w poślizgu, to prawdopodobnie zaczynamy karierę w motosporcie i jest to nam potrzebne do czegoś zupełnie innego niż jazda cywilnym samochodem po publicznej drodze.

Natomiast, jeśli ktoś przychodzi do nas na szkolenia, to na każdym module – czy to będzie hamowanie awaryjne, czy poślizg – nas jako instruktorów interesuje to, jak ta osoba zachowa się za pierwszym razem, co poczuła, jak zachowało się auto. Bo Ona za miesiąc, za dwa, za rok, zachowa się najprawdopodobniej tak samo. Istotne jest, by w takiej sytuacji taki kierowca zmniejszał prędkość. Oczywiście, jeszcze istotniejsze jest, by wyszedł z przekonaniem, że należy zdejmować nogę z gazu i nie wpychać się w trudne sytuacje na trasie.

 

“Istotne jest, by po szkoleniu kursant wyszedł z przekonaniem, że należy zdejmować nogę z gazu i nie wpychać się w trudne sytuacje na trasie”

 

Mogę tylko żałować, że nie mamy w Polsce systemu, który obowiązkowo każdego nowego kierowcę wpuszcza w ręce takich instruktorów, jak Pan…

System mamy, jest takie prawo od dawna napisane. Tyle, że martwe. Już w 2011 r. powstała ustawa, która każdego, kto ubiega się o prawo jazdy, zobowiązywała do odbycia szkolenia z bezpieczeństwa ruchu drogowego w ośrodku doskonalenia techniki jazdy. Kilka lat temu zmieniono zapisy i ustawa zobowiązywała do takiego szkolenia w określonym czasie tych, którzy zdali prawo jazdy. Jednak do dziś ta ustawa nie zaczęła obowiązywać.

Jak wszystkie pana rady można by najkrócej podsumować?

Jednym zdaniem – jeśli poślizg zaskakuje nas na drodze to znaczy, że już coś poszło nie tak, a jeśli poślizg rozumiemy jako utratę kontroli nad autem, to warto zmniejszyć prędkość pojazdu nad, którym nie panujemy, żeby zminimalizować skutki ewentualnego zdarzenia.

rozmawiał Łukasz Zboralski