Społeczeństwo
71-latek zabity na przejściu dla pieszych. Trzy lata walki o oskarżenie kierowcy
Opublikowano
2 lata temu-
przez
luzKierowca jechał za szybko, po spożyciu alkoholu i wjechał w starszego pana na przejściu dla pieszych. Biegli nie potrafili wskazać, kto zawinił. Uznawali bowiem, że jeśli pieszy nie szedł „wolno”, to jest sam winny swojej śmierci. Prokuratura sprawę umorzyła. Upór rodziny ofiary doprowadził do wznowienia postępowania i wydania aktu oskarżenia wobec kierowcy
Do tego wypadku w Warszawie doszło w 2020 r., gdy nie obowiązywało jeszcze znowelizowane prawo i kierowca miał obowiązek ustąpić pieszemu dopiero, gdy ten stawiał nogą na „zebrze”.
– Pamiętam dobrze ten dzień. To był 19 sierpnia. Jechałem akurat służbowo na Mazury. Zadzwoniła do mnie mama… Powiedziała, że ojciec został potrącony przez samochód – opowiada brd24.pl Wojciech Pawlukiewicz, syn ofiary wypadku. – Tatę zabrano do szpitala. Wróciłem szybko do Warszawy, zabrałem mamę. Pojechaliśmy do szpitala na Solcu. To był czas covid. Lekarka starej daty trochę nagięła reguły i pozwoliła mamie wejść do pokoju, gdzie tata leżał. Nie mówiła nam wprost, ale dała znać, że nie ma szans z tego wyjść. Potem przewieźli go na Szaserów. Tam widziałem go po raz ostatni, jak był wyjmowany z karetki. Mama mdlała, było gorąco, pojechaliśmy do domu. W szczycie covidowego szaleństwa dowiedzenie się czegokolwiek o pacjencie było niemożliwe. Następnego dnia rano mama odebrała telefon. Dzwonili ze szpitala. Powiedzieli, że tata nie żyje…
Rozsypane wiśnie
To był ciepły lipcowy dzień w Warszawie. Zbliżała się godzina 13, na dworze było 27 stopni Celsjusza. Sucho i ciepło. 71-letni Maciej Pawlukiewicz wraz żoną Dorotą szedł ul. Romera. Państwo Pawlukiewicz dobrze znają okolicę. Mieszkają tam ponad 40 lat. Tego dnia jak co dzień wracają pieszo z zakupów. Niosą do domu m.in. śliczne czerwone wiśnie, które kupili w warzywniaku.
By donieść za kupy do mieszkania, muszą jeszcze tylko przejść przez ulicę. Mają tam wygodne przejście. Jest oznakowane tzw. Agatką, czyli zwraca uwagę kierowcom, że z tego miejsca często korzystają dzieci; jest rozdzielone wyspą, która pozwala pieszemu pokonać jezdnie w dwóch etapach; przez każde z dwóch przejść rozdzielonych wyspą prowadzi tylko jeden pas ruchu, więc kierowcy nie mają szans tam omijać czy wyprzedzać.
W tym czasie ulicą Romera w ich kierunku nadjeżdża czerwony fiat seicento. Za kierownicą siedzi 74-letni Bogusław D. Ma w swoim organizmie ok. 0,4 promila alkoholu (trzy badania policyjnym alkomatem wskazały kolejno: 0,19 mg/l, 0,17 mg/l, 0,11 mg/l. Badania krwi jednak nie przeprowadzono). Przekracza dozwoloną prędkość. Zamiast maksymalnie 50 km/h, jedzie ponad 60 km/h. Jedzie tak zresztą nie pierwszy raz. Policja sprawdzi później jego rejestr wykroczeń. W listopadzie 2019 r. jednego dnia najpierw na przekraczaniu prędkości łapie go policja, a kilka godzin później ITD.
Kilka osób na ulicy Romera widzi starszych państwa przechodzących przejście i idących przez wysepkę. Nagle słychać było tylko głuche uderzenie. Świadkowie – a było ich kilku – nie słyszeli trąbienia, ani hamowania.
Pani Dorota zapamiętała tylko, że mąż wyprzedził ją o krok. Potem już tylko zobaczyła go leżącego kilka metrów za przejściem. Na jezdni. I rozsypane wiśnie z wiadra, które niósł.
„Jak szybko szedł pieszy”
Gdy pan Maciej umiera w szpitalu, zdarzenie zostaje zakwalifikowane jako wypadek ze skutkiem śmiertelnym. Dochodzenie w jego sprawie wszczyna Prokuratura Rejonowa Warszawa-Ursynów. Śledczy zamawiają opinię biegłego ds. rekonstrukcji wypadków drogowych.
Taką opinię w kwietniu 2021 r. sporządza znany z mediów biegły, były policjant ruchu drogowego – inż. Wojciech Pasieczny.
Biegły ustala, że ślady hamowania zaczynają się dopiero na przejściu dla pieszych. Zauważa też, że fiat seicento został przemieszczony z położenia powypadkowego przed przyjazdem policji – a to stanowi naruszenie zasad i utrudnia odtworzenie przebiegu wypadku.
Przyjmuje więc, że do potrącenia pieszego doszło w połowie szerokości przejścia. Uważa też, że pieszy przeszedł po jezdni 1,9 m, zanim został uderzony.
Pasieczny nie wie, gdzie upadło ciało potrąconego. „Prawdopodobnie pieszy upadł na jezdnię w miejscu, w którym na jezdni znajduje się skupisko owoców” – pisze w swojej analizie.
Biegły wylicza, że Bogusław D. uderzył pieszego, gdy auto poruszało się z prędkością 54,4 km/h. Oblicza, że w chwili, gdy kierowca podjął decyzję o hamowaniu jechał 61,6 km/h, czyli o blisko 12 km/h więcej niż dozwolona prędkość w tym miejscu.
Na końcu w opinii musi nastąpić to, co dla śledczych jest najważniejsze – wyłuszczenie, jak dokładnie zachowali się obaj uczestnicy ruchu drogowego. Bo na tej podstawie prokurator może określić, kto z nich spowodował wypadek.
Przed zmianą prawa w sprawie pieszych (nastąpiła dopiero 1 czerwca 2021 r.) dla biegłych rekonstruujących wypadki z pieszymi na przejściach, sprawa jest prosta. Ponieważ pieszy miał pierwszeństwo dopiero stawiając nogę na przejściu, ustalają tzw. moment stanu zagrożenia bezpieczeństwa jako przekraczanie krawężnika. I wyliczają, czy od tego momentu kierowca nawet jadąc z dopuszczalną prędkością miał szansę zahamować pojazd. W ten sposób zawsze zdejmowano z kierowców obowiązek obserwowania przejścia dla pieszych i dostrzegania ludzi, którzy zaraz wejdą na pasy.
Wojciech Pasieczny przedstawia prokuratorowi trzy scenariusze obarczenia winą. Każdy z nich uzależnia od tego, jak szybko szedł 71-latek.
1. Jeśli Maciej Pawlukiewicz szedł wolno (0,55 m/s), to winny jest kierowca seicento: nie zachował szczególnej ostrożności dojeżdżając do przejścia dla pieszych; „nie tylko nie zmniejszył prędkości widząc pieszego na przejściu lub na nie wkraczającego, ale przekroczył prędkość dozwoloną administracyjnie”; zareagował z nieuzasadnioną zwłoką; nie ustąpił pierwszeństwa „pieszemu przekraczającemu jezdnię po oznakowanym przejściu dla pieszych”.
2. Jeśli Maciej Pawlukiewicz szedł normalnym krokiem (0,8 m/s), to „nieprawidłowe było zachowanie obu uczestników zdarzenia”. Pasieczny uważa, że w takiej sytuacji kierowca popełnił wszystkie wymienione już błędy, ale też 71-latek nie zachował szczególnej ostrożności i „wszedł na przejście dla pieszych przed nadjeżdżającym pojazdem w odległości wymagającej od kierującego intensywnego hamowania w celu uniknięcia potrącenia”.
3. Jeśli Maciej Pawlukiewicz szedł szybko – „z maksymalną prędkością normalnego kroku” (1,1 m/s), to – tak jak w poprzednim scenariuszu – winni wypadku są obaj.
Pasieczny we wnioskach zauważa też, że w upalny lipcowy dzień (blisko 30 stopni Celsjusza!) kierowca seicento jechał na oponach zimowych. Zbywa tę okoliczność stwierdzeniem, że „przepisy ruchu drogowego nie zabraniają jazdy w porze letniej samochodami wyposażonymi w opony zimowe”.
Z policyjnych protokołów wynika jasno, że kierowca miał w organizmie alkohol. Biegły nie odnosi się do tego faktu w analizie w ogóle. Nie pisze, jaki mogło mieć to wpływ na reakcję 74-latka za kierownicą.
Ostatecznie Pasieczny rozkłada ręce. Pisze, że jednoznaczne ustalenie przyczyny wypadku wymaga ustalenia prędkości poruszania się ofiary. A tej – w świetle zebranego przez prokuraturę materiału – określić się nie da.
W maju 2021 r. prokuratura postawiła kierowcy zarzut naruszenia zasad bezpieczeństwa w ruchu drogowym i spowodowanie wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym. Kierowca zaproponował dobrowolne poddanie się karze – rok więzienia w zawieszeniu, zakaz kierowania pojazdami na 5 lat i 4 tys. zł zadośćuczynienia.
Dwa wypadki na nartach, skomplikowane złamanie
Wojciech Pawlukiewicz wskazał w prokuraturze, że w wyliczeniach poruszania się pieszego przyjęto zły wzrost pieszego. W protokołach z sekcji zwłok widnieje wzrost 165 cm. W wyliczeniach – 168 cm.
Nie to jednak budzi najwięcej zastrzeżeń syna ofiary. – Pominięto to, że mój tata chodził wolno – opowiada brd24.pl Wojciech Pawlukiewicz. – Przed 1975 r. jeździł na nartach na Kasprowym Wierchu i złamał poważnie nogę. Tak poważnie, że ominęło go wówczas wojsko. A takich ludzi jak on – dobrego strzelca sportowego, ze znajomością angielskiego – wojsko nie łatwo odpuszczało – argumentuje i wspomina: – Nogę tacie składali w szpitalu w Zakopanem. I zrobili to źle. W Warszawie proponowali ponowne złamanie i złożenie, ale on się nie zgodził. Miał więc z nią trochę kłopotu. Raz było lepiej, raz gorzej, ale chodził wolno.
A to nie wszystko. Maciej Pawlukiewicz miał jeszcze jeden wypadek na nartach. W 2014 r. uszkodził drugą nogę. – Od tego czasu chodził wolniej od mojego teścia, który już miał wymienione biodro i kolano – mówi brd24.pl syn zabitego pieszego. – Mnie to chodzenie nawet irytowało, uważałem, że należy zrobić operację i chodzić normalnie.
Wojciech Pawlukiewicz nie chciał tej sprawy odpuścić. Zebrał świadków – przyjaciół ojca z czasów studiów, teściów. Dwa małżeństwa opowiadały śledczym, że 71-latek poruszał się wolno. Relacjonowali, że podczas spacerów trzeba było co jakiś czas przystanąć i na niego poczekać. – Prokuratura uznała to wszystko za niewiarygodne – podsumowuje syn ofiary.
„Jak by nie wszedł, to by wypadku nie było”
Prokuratura postanowiła zasięgnąć drugiej opinii. W grudniu 2021 r. sporządzili ją wspólnie specjalista medycyny sądowej i patomorfologii dr med. Szczepan Cierniak i biegły zajmujący się rekonstrukcją zdarzeń drogowych inż. Witold Poradowski.
Biegli otrzymali dużą dokumentację dotyczącą wizyt lekarskich i zabiegów Macieja Pawlukiewicza. Uznali jednak, że ta dokumentacja „z sądowo-lekarskiego punktu widzenia nie daje podstaw do ustalenia tempa (szybkości) przemieszczania się Macieja Pawlukiewicza w chwili przedmiotowego wypadku komunikacyjnego”. Byli pewni tylko jednego: na pewno na przejście nie wbiegł. Świadczyły o tym uszkodzenia kości opisane w sekcji zwłok.
Biegli uznali, że w sprawie poruszania się pieszego większe znaczenie mieć będą zeznania świadków wypadku.
Reszta ustaleń była podobna. Uznano, że w momencie potrącenia kierowca jechał 57,4 km/h, a w chwili podjęcia decyzji o hamowaniu – 60,2 km/h. Tak samo jak Pasieczny uznali, że pieszy, gdyby szedł normalnie lub szybko – zachował się nieprawidłowo wkraczając na przejście.
Ostatecznie i ci biegli przyznali się do bezradności – nie byli w stanie ustalić, jak szybko szedł pieszy. Bardziej jednak obciążyli ofiarę. „W każdym z analizowanych przypadków gdyby pieszy przed wejściem na jezdnię upewnił się, że z prawej strony nadjeżdża pojazd i powstrzymał się od wejścia na jezdnię, do wypadku by nie doszło” – czytamy w opinii.
– To dla mnie były wnioski oznaczające brak symetrii między ofiarą a sprawcą – mówi brd24.pl syn zabitego pieszego. – Pisanie, że gdyby ludzie w ogóle nie wchodzili na pasy, to by nie ginęli… Moim zdaniem bardziej do wypadku by nie doszło, gdyby 74-latek po alkoholu nie wsiadł do samochodu.
Zażalenie i zwrot w sprawie
Choć w kwietniu śledczy jeszcze stawiali zarzuty kierowcy, to w grudniu 2021 r., – w zaledwie dwa dni po wydaniu drugiej drugiej opinii biegłych – prokuratura sprawę tego wypadku umorzyła.
Rodzina nada się nie poddawała. Złożyła zażalenie na umorzenie. Pytania w tej sprawie wysłał też poseł Michał Gramatyka.- Postępowanie zostało wznowione wiosną ubiegłego roku. W decyzji napisano, że zażalenia moje i mojego pełnomocnika zasługują na uwzględnienie w całości – mówi brd24.pl Wojciech Pawlukiewicz.
Prokuratura wystąpiła o trzecią opinię – toksykologiczną kierowcy. Potem jednak z niej zrezygnowała. Zdobyła jednak dokumenty świadczące o tym, iż dwa lata przed wypadkiem sąd wydawał nakaz doprowadzenia Bogusława D. na przymusowe leczenie odwykowe. Te okoliczności będzie musiał już brać pod uwagę sąd..
W lutym tego roku prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia wobec Bogusława D. Uważa, że jest winnym spowodowania wypadku śmiertelnego. Pieszemu winy nie przypisuje w ogóle.
Śledczy przywołali dowód z zeznań świadków i uznali za ustalone, iż zabity pieszy ze względu na przebyte urazy oraz zaawansowany wiek poruszał się wolno i ostrożnie. Dodając do tego zeznania świadków wypadku, którzy twierdzili, że Maciej Pawlukiewicz „szedł powoli”, prokuratura wykluczyła, by pieszy wtargnął na jezdnię z prędkością przekraczającą zwykłą prędkość pieszego.
Skąd ta zmiana? – Ja się domyślam. Mieli już nas po prostu dość – mówi brd24.pl Wojciech Pawlukiewicz. – Przez ostatnich kilka miesięcy wznowionego śledztwa pisałem skargę za skargą do Prokuratury Okręgowej. Zlecili opinię farmakologiczną biegłemu… od rekonstrukcji wypadków. To ja – bach! Skarga! Dali termin na opinię. Wciąż jej nie było. To ja znów – skarga, dlaczego nie poganiają biegłego! Tylko wie pan, ja myślę, że w normalnym kraju o nie tak powinno wyglądać śledztwo…
Łukasz Zboralski
EPILOG:
1 czerwca 2021 r. w Polsce zmieniono Prawo o ruchu drogowym. Nakazuje ono kierowcy ustąpić pierwszeństwa pieszemu nie tylko znajdującemu się na przejściu, ale też ustąpić pieszemu dopiero na przejście wchodzącemu. Od tego czasu biegli do spraw rekonstrukcji wypadków nie powinni przyjmować prostego “stanu zagrożenia bezpieczeństwa ruchu drogowego” od momentu przekraczania przez pieszego krawężnika przed przejściem. Kierowca powinien bowiem obserwować już otoczenie przejścia i być gotowym do ustąpienia, zanim pieszy na nim się znajdzie.
Część biegłych otwarcie walczy o to, by “wchodzącego pieszego” uznawać za przekraczającego krawężnik. Opinie karnistów w tej sprawie są inne – uznają, że “wchodzący pieszy” to człowiek na chodniku, nawet 1,5 m przed przejściem. Walka o interpretację nowego prawa dopiero się rozstrzyga.