Connect with us

Rozmowy i opinie

Paulina Matysiak: Będziemy zmierzać w stronę 30 km/h jako podstawowej prędkości w miastach w Polsce

Opublikowano

-

Paulina Matysiak, posłanka Lewicy w rozmowie z BRD24.pl o tym, dlaczego fałszem jest przekonanie, iż można jechać “szybko ale bezpiecznie” i o tym, co powinniśmy w Polsce jeszcze zrobić, by dalej ograniczać liczbę śmierci w wypadkach drogowych
Posłanka Paulina Matysiak Fot. Dawid Majewski

Posłanka Paulina Matysiak (Lewica). Jest wiceprzewodniczącą sejmowej Komisji Infrastruktury. Zasiada także m.in. w parlamentarnych zespołach do spraw transportu rowerowego i do spraw walki z wykluczeniem transportowym Fot. Dawid Majewski

ŁUKASZ ZBORALSKI: Niedawno w Sejmie omawiano stan bezpieczeństwa ruchu drogowego w Polsce. Pal licho, że dokument był spóźniony o rok, bo dotyczył roku 2022. Patrzyliśmy na salę – także pani – a tam było 12 posłów. Co musi się zmienić, żeby parlamentarzyści byli zainteresowani bezpieczeństwem rodaków na drogach? Przecież to jeden z tematów, który nie dzieli politycznie, a łączy…

PAULINA MATYSIAK: Zgadzam się z tym, że to temat łączący polityków w Sejmie, pomijając część oszołomów ze skrajnej prawicy, którzy opowiadali tam okropne głupoty. Mamy ponadpartyjną zgodę, że trzeba poprawiać bezpieczeństwo na drogach, że trzeba nad tym pracować i wprowadzać nowe rozwiązania.

Co do debaty i obecności na niej – to jest chyba kwestia pewnej mentalności, sposobu myślenia o sejmowych dyskusjach. Wszystko zależy od tego, kiedy one się odbywają, o której godzinie, jaki to jest punkt pracy Sejmu. To ma znaczenie. Ostatnia debata była pod sam koniec dnia. Faktem jest też, że gdy na sali plenarnej dzieje się jedno, to w innych salach odbywają się posiedzenia sejmowych komisji. To, że nie ma wszystkich parlamentarzystów nie powinno dziwić, bo oni są w innych miejscach.

Oczywiście fakt, że było tak mało posłów na debacie o BRD, trochę martwi. Bo im więcej zainteresowanych, im więcej wypowiedzi i wygłoszonych postulatów, to więcej nacisków na resorty, które mogą coś zmienić.

Pocieszeniem może być fakt, że po raz pierwszy prawie wszystkie wypowiedzi podczas tej debaty były głęboko merytoryczne. Widziałem to po raz pierwszy od dekady. Pani na przykład mówiła o szczegółach m.in. o kursach kasujących punkty karne.

To w zasadzie jest powrót do systemu puszczania oczka do kierowców: jesteś piratem drogowym, łamiesz prawo, zagrażasz innym, no to zapraszamy cię na kurs, zapłacisz i skasujesz sobie 6 punktów karnych raz na pół roku.

Tylko przez chwilę mieliśmy surowy model, że jak ktoś jeździł źle, to zbierając punkty karne musiał się sam ograniczać, bo wiedział, że utrata prawa jazdy po przekroczeniu 24 punktów karnych będzie nieuchronna.

No, ale podczas mojego przemówienia na ten temat usłyszałam z ław koalicji rządzącej okrzyk: Nie! To jest super! Sama z tego korzystam! 

Powiedziała też pani na debacie: nie da się jechać samochodem szybko i bezpiecznie. Dlaczego?

No bo tak jest. I nie ma tu nad czym dyskutować. Choć ten mit był już wielokrotnie rozbrajany, trzeba wciąż o tym przypominać, bo wydaje się, że wielu kierowców ma wciąż takie poczucie, że jeżdżą szybko i jednocześnie prowadzą samochód bezpiecznie. To tak nie działa. 

Dlaczego trzeba wciąż o tym mówić?

Na co dzień część kierowców jeździ sobie bardzo szybko i nic się nie dzieje. Do czasu. Gdy się zadzieje, to jest za późno na przemyślenia. Jest dramat innych ludzi, a czasem rodzin tych „szybkich i bezpiecznych” kierowców. Czasu się nigdy nie da cofnąć.

Przy okazji wysokich prędkości, warto też ciągle przypominać,  jakie szanse w zderzeniu z samochodem mają piesi. Przy dużych prędkościach tych szans już w zasadzie nie ma.

Dwa lata temu urealniliśmy kary za wykroczenia na drogach. Zadziałało. Liczba śmiertelnych wypadków spadła o 1/3. Nadal mamy jednak rocznie blisko 1900 osób, które umierają na skutek wypadków. Wiemy z badań z różnych krajów, że gdy kary są bolesne, to dalsze ich windowanie niczego już nie zmienia. To co powinniśmy dalej robić w Polsce, by wypadków drogowych było mniej?

Na pewno trzeba poprawić skuteczność egzekwowania tych kar. Musimy lepiej ścigać kierowców, którzy drwią z prawa i zagrażają innym. O tym też mówiłam w Sejmie – że wciąż jeszcze widać, że ci, którzy na polskich drogach pozwalają sobie na dużo, po przekroczeniu zachodniej granicy pokornieją za kierownicą. Dlaczego tak jest? Na przykład dlatego, że wiedzą, iż gdy złapie ich tam fotoradar, to kary na pewno nie unikną. Czyli poza poziomem kary, który musi być bolesny, musi też istnieć duże prawdopodobieństwo wykrycia wykroczenia na drodze. 

Niestety u nas mamy wciąż takie sytuacje, że można kogoś zabić na drodze i nie ponieść za to kary. Przypominam tu takie sytuacje, jak historia kierowcy BMW, który spowodował śmierć trzyosobowej rodziny i opuścił Polskę. Został złapany w Dubaju, ale dziś nie bardzo wiemy, gdzie się znajduje. Nie wie tego nasz wymiar sprawiedliwości. To jest dla opinii publicznej gorszące. Pokazuje, że można uniknąć kary nawet za poważne przestępstwa drogowe.

Ale co dokładnie pani proponuje? Bo policjantów mamy tylu, ile mamy. I chyba szybko więcej mieć nie będziemy.

W porównaniu do innych krajów mamy zdecydowanie za mało automatycznych urządzeń nadzorujących kierowców. Trzeba więc pewne działania automatyzować i zwiększyć liczbę fotoradarów, odcinkowych pomiarów prędkości. Policja niech zajmie się ściganiem przestępstw. Szkoda, żeby tracić czas funkcjonariuszy na to, by stali godzinami przy drogach i patrzyli, czy ktoś za szybko nie jedzie.

Należy oczywiście jednocześnie zmienić prawo tak, żeby nie można było uniknąć kary za wykroczenia rejestrowane przez automaty. Dziś, niestety, jest to możliwe. Ludzie wskazują jako kierowcę kogoś z Ukrainy czy innego jeszcze państwa i obecny system prawny jest wobec tego bezradny. 

Proponuję, by mandat z fotoradaru nakładać na właściciela pojazdu. Jeśli oczywiście prawnicy uznają, że w naszym systemie prawnym jest to możliwe. Oczywiście stracimy wówczas możliwość nakładania punktów karnych, ale kara stanie się nieuchronna. A pieniądze, które udałoby się dzięki temu za te mandaty ściągać, można by przeznaczać na poprawę bezpieczeństwa drogowego.

Taki pomysł miała już dawno temu koalicja PO-PSL, nawet napisano odpowiednią nowelizację. Czy politycy tym razem nie będą się bać tego wdrożyć?

Zawsze będzie jakaś grupa kierowców niezadowolonych z nowych rozwiązań nadzoru. Jednak my wiemy, ile skuteczny nadzór daje – już drugi rok z rzędu mamy tysiąc pogrzebów mniej. To jest skuteczne, mamy na to dowody. Obecnie mamy rocznie ok. 1900 zgonów z powodu wypadków drogowych. Musimy próbować tę liczbę dalej zmniejszać. Najlepiej do zera. 

Mam nadzieję, że ten rząd będzie miał odwagę sięgnąć po własną nowelizację sprzed lat. Trzeba to poważnie rozważyć. Tu akurat własny pomysł polityków może to ułatwić. Bo widzę w kontekście innych spraw, że jest pewien opór, by kontynuować dobre pomysły poprzedników. 

Trudne sprawy w większości już za nami – jak na przykład urealnienie kar. Są jednak rzeczy, które ludzie co do zasady odbiorą pozytywnie. Myślę to o zmianie systemu szkolenia i egzaminowania na prawo jazdy i doprowadzeniu do sytuacji, że w Polsce jak na zachodzie egzamin za pierwszym razem zdawać będzie 70 proc. kursantów a nie 30 proc. I że będą to ludzie, których egzaminuje się z bezpiecznego poruszania się po drogach, a nie tylko z niuansów prawa drogowego. Czy ten system uda się zmienić w tej kadencji?

Faktycznie u poprzedniej władzy chęci do zmiany tego systemu nie było. A zmiana jest konieczna, bo system szkolenia i egzaminowania kierowców w Polsce oparty jest na błędnych założeniach. Wystarczy spojrzeć, jak wyglądają testy i nauczanie.

Same procenty zdawalności, które pan wskazuje, wskazują, że coś z polskim systemem jest nie tak, skoro tak mało ludzi, którzy uczestniczą w kursach na prawo jazdy, zdaje potem egzamin. 

Pani ma prawo jazdy?

Dwadzieścia lat temu sama uczestniczyłam w kursie na prawo jazdy. Nie zdałam egzaminu. Ponieważ był to moment między szkołą średnią a studiami, to trudno było mi do tego wrócić. A przecież czasem w podbramkowej sytuacji prawo jazdy się przydaje. Dlatego myślę o tym, by podejść do tego raz jeszcze i zapisać się na kurs.

A prawo jazdy jest dziś niezbędne młodym ludziom?

Gdzieś na prowincji, na wsi, bez dobrego transportu publicznego, trudno się wydostać gdziekolwiek. Młodzi nie mogą liczyć na państwo, muszą więc wciąż liczyć na siebie. Dlatego posiadanie prawa jazdy jest tam koniecznością. Myślę, że trzeba dawać ludziom wybór: możesz pojechać własnym autem, ale masz też alternatywę w postaci funkcjonującego transportu publicznego.

To wszystko mocno łączy się z bezpieczeństwem drogowym. Rozwój transportu publicznego powoduje, że zmniejsza się liczba pojazdów indywidualnych na drogach. 

W Europie jest taki trend, że miasta jako docelowe prędkości maksymalne przyjmują nie 50 km/h, jak było do tej pory, ale 30 km/h. Czy u nas też tak powinno być, że co do zasady w mieście jeździ się maksymalnie 30 km/h, a tylko na niektórych ulicach znakami podnosi się dopuszczalne prędkości?

Myślę, że powoli będziemy w tę stronę zmierzać. To wynika z danych dotyczących zderzeń z niechronionymi uczestnikami ruchu drogowego, z których największym natężeniem mamy do czynienia właśnie w miastach. Przy 30 km/h przeżywalność wypadków to aż 80 proc. Przy 50 km/h – to 50 proc.

Trzeba ludziom tłumaczyć, że to nie jest czyjeś widzimisię, by „spowalniać kierowców” czy „utrudniać im życie”. Po prostu chodzi o życie. Chcemy, by mieszkańcy miejscowości i miast byli bezpieczni. Jeśli tak będziemy o tym opowiadać, to będzie to zrozumiałe dla mieszkańców. Dlatego też przecież poprawiamy infrastrukturę. Bo rozumiemy, że miasto to nie tylko kierowcy. To są też piesi, rowerzyści, osoby używające hulajnóg itd. Trzeba ich wszystkich uwzględniać w strategiach transportowych miast i zapewniać im bezpieczeństwo.

A polskie miasta są dziś jeszcze niebezpiecznie skonstruowane?

Czasem widać, że tak jest. Podam przykład. Jakiś czas temu byłam w Karpaczu na forum ekonomicznym. Z pensjonatu na teren konferencji szłam po prostu jezdnią, bo nie było tam chodnika. O ile w ciągu dnia schodziłam do głównej ulicy i łapałam autobus, to po zmroku podjeżdżałam na nocleg taksówką, bo bałam się iść taką drogą. A przecież ja byłam tam na chwilę, a mieszkańcy Karpacza czy innych miast wystawieni są na takie ryzyko permanentnie.

Z jednej strony słyszymy o takich historiach, że dzieci bez chodnika muszą iść do szkoły. Z drugiej strony słyszymy, ile to milionów kamizelek odblaskowych dzieciom się rozdaje. To nie jest poprawianie sytuacji. To pudrowanie problemu.

Politycy zdecydowanie częściej powinni wybierać się poza Warszawę. Bo to zmienia perspektywę myślenia o poruszaniu się po drogach.

Chyba mamy w tym zakresie też problem z polityką lokalną. Wielu samorządowców nie chce zmian poprawiających bezpieczeństwo na drogach. Woli rozdawać odblaski. Uważają, że zmiany spowodują gniew wyborców. Jak do nich dotrzeć?

Część zmian można i należy wprowadzać. Czasem dobra jest metoda drobnych kroków. Podam przykład mojego rodzinnego Kutna. Jeśli godzina parkowania w centrum kosztuje mniej niż bilet autobusowy, to taki samorząd nie zachęca ludzi do transportu publicznego tylko do podróżowania własnymi samochodami.

To się zmieniło w Kutnie. Wprowadzono bowiem bezpłatną komunikację miejską. Nie chcę tu dokładnie oceniać pomysłów bezpłatnej komunikacji, które wprowadzane są w wielu miastach, chcę powiedzieć tylko o przykładzie myślenia, które nie jest nastawione tylko na posiadających samochody. W mieście jest wielu ludzi, którzy nie mają aut i nigdy nie będą ich mieli. 

Ważna jest też infrastruktura, bo ona wpływa na nasze zachowania. W Kutnie zauważyłam więcej osób jeżdżących rowerami. Bo pojawiło się więcej stojaków rowerowych w mieście. Niby drobiazg. Pokazuje jednak, że możesz przyjechać do urzędu, domu kultury na rowerze i masz go gdzie zostawić. Wiele takich rzeczy zostało osiągniętych dzięki samym mieszkańcom, którzy o tego rodzaju inwestycje wnioskowali w budżecie obywatelskim. To były też wnioski łączące porwane odcinki dróg rowerowych w spójną sieć.

W dużych miastach mieszkańcy wywalczyli wiele przejść naziemnych w centrach. Pieszych już się nie spycha po schodach do podziemi czy nie każe wdrapywać na kładki nad jezdniami. Dla wielu z nas ten problem był niewidoczny. Bo jesteśmy relatywnie młodzi i sprawni. Ci, którzy są mniej sprawni i starsi, mieli poważny kłopot. Teraz chodzi się im w mieście łatwiej. To ma też znaczenie symboliczne – pokazuje się, że miasto jest dla wszystkich.

rozmawiał Łukasz Zboralski