Rozmowy i opinie
Kolejna rozbudowa fotoradarów nie pomoże. Bez oddania masztów samorządom polski system będzie niesprawny na dekady
Opublikowano
7 miesięcy temu-
przez
luzZ pieniędzy z KPO będziemy mogli po raz kolejny spróbować rozbudować automatyczny system nadzoru nad kierowcami. Jeśli to się powiedzie, to ostatecznie będziemy mieli w kraju zaledwie 10 proc. fotoradarów, które powinniśmy mieć przy tej wielkości sieci drogowej. Już dziś wiadomo, że ten system pozostanie niedorozwinięty. Jedyną szansą jest oddanie samorządom prawa do stacjonarnych fotoradarów, tak niefortunnie odebranego im w przedwyborczym szale kilka lat temu
To była jedna z największych politycznych głupot w Polsce. Podjudzeni przez jednego posła SLD politycy w okresie przedwyborczym przegłosowali odebranie samorządom prawa do używania jakichkolwiek automatycznych urządzeń do nadzoru nad kierowcami. Przepadły nie tylko ustawiane w koszach na śmieci radary, do których stosowania można było mieć zastrzeżenia, ale też dobrze zlokalizowane i uzgadniane z ITD maszty stacjonarne. Wiemy, czym to się zakończyło, bo zbadał to Instytut Transportu Samochodowego. Tam, gdzie zniknęły stacjonarne fotoradary samorządów, rok później odnotowano wzrost wypadków śmiertelnych o 50 proc.
Od 1 stycznia 2016 r. fotoradary może ustawiać i zarządzać nimi wyłącznie państwowe Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym. Z tego zadania do tej pory wywiązywało się gorzej niż źle. Po pierwsze, od lat nie zmieniono prawa i dochodzenie do sprawcy wykroczenia jest długotrwałą procedurą obejmującą postępowanie sądowe. To powoduje, że system nie jest ani automatyczny, ani nawet średnio sprawny. Mandaty z fotoradarów płaci dziś ok. 60 proc. przyłapywanych na łamaniu prawa (a bywało jeszcze gorzej).
Po drugie, poprzednie władze ITD wykorzystały fundusze unijne głównie na wymianę istniejących urządzeń. Na drogach za wiele nowych fotoradarów nie przybyło. W dodatku rozbudowa ślimaczyła się do tego stopnia, że projekt trzeba było specjalnie przedłużyć – bo wszystko powinno być gotowe do końca 2023 r. a nadal nie jest. W efekcie fotoradarów mamy na polskich drogach ok. 600. Tymczasem – porównując się z innymi krajami o podobnie dużej sieci drogowej – powinniśmy mieć fotoradarów kilka tysięcy. Francja ma ich 7 tys., Włochy – ponad 6 tys., Wielka Brytania czy Niemcy – około 4 tys.
Na domiar złego, w ostatnim projekcie nadal wmurowywaliśmy fotoradary na stałe w lokalizacjach. Trudno nazwać to inaczej niż marnotrawieniem publicznych pieniędzy. Gdybyśmy bowiem zaplanowali, że urządzenia będzie można łatwo przenosić z miejsca na miejsce – jak to robią np. Szwedzi – przy małej ich liczbie moglibyśmy w większej liczbie miejsc zapanować nad kierowcami.
Efekt jest druzgoczący. W Europie prędkość kontrolują głównie automaty, a nad Wisłą – policjanci stojący przy drodze z radarem. Utknęliśmy więc z szalenie niesprawnym nadzorem. I sytuacja tylko się pogarsza, bo Policja boryka się z brakami kadry.
Grozi nam zastój na lata
Polska dostanie pieniądze z KPO, których część także zostanie przeznaczona na rozbudowę automatycznego nadzoru nad kierowcami. Nie jest to jednak nawet światełko w tunelu. Rozbudowa znów zajmie lata. Przy tym – według nieoficjalnych szacunków – w najbliższych latach możemy ostatecznie dobić do ok. 800 fotoradarów. To będzie zaledwie 10 proc. urządzeń, które na tak dużej sieci drogowej powinniśmy mieć, by nadzór był efektywny.
Krajowa Rada BRD powinna w tej sprawie bić na alarm i tworzyć plan awaryjny. Takiego planu nie ma. Tymczasem nie jest on wcale trudny do wdrożenia.
Jeśli na poziomie krajowym nie poradzimy sobie z rozbudową sieci automatycznego nadzoru do rozsądnych rozmiarów – a wiadomo już dziś, że tak się stanie – trzeba szukać alternatywnego wyjścia. Najprostszym byłoby zwrócenie samorządom prawa do urządzeń stacjonarnych. Tylko stacjonarnych, by znów nie przeżywać utyskiwania na nierzetelny wybór miejsc pomiaru i łatanie gminnych budżetów z kieszeni kierowców. To nie tak trudne. Wystarczy zaplanować, że samorząd musi uzgodnić z CANARD lokalizację fotoradaru, który zamierza postawić. I że wpływy do samorządu mogą wyłącznie pokryć koszt instalacji, a po przekroczeniu tej kwoty pieniądze muszą trafiać tam, gdzie trafiają dziś wszystkie grzywny z mandatów drogowych, czyli do Krajowego Funduszu Drogowego (przeznaczanego na budowę i utrzymanie dróg).
Za poprzedniej władzy takiemu pomysłowi stanowczo sprzeciwiał się ówczesny minister infrastruktury Andrzej Adamczyk. Być może minister Dariusz Klimczak dostrzeże wagę problemu.
Łukasz Zboralski