Społeczeństwo
Wypadek w drodze do Legolandu. Czyli prawdziwa historia ocalenia

Opublikowano
4 lata temu-
przez
luzNa to, czy zaistnieje wypadek na drodze czasem wpływu nie mamy. Ale już na to, czy damy szansę przeżyć sobie i dzieciom – jak najbardziej. Pokazuje to historia pana Wojciecha, który z żoną i synem wyszli ze zderzenia bez szwanku. Syn jechał w urządzeniu przytrzymującym
4 sierpnia 2019 r. dla rodziny pana Wojciecha Complaka z Poznania miał być wyjątkowo przyjemnym dniem. Takie zwykle są dni, gdy wyrusza się na przyjemną wycieczkę. Celem był Legoland.
– To była niedziela. Wstaliśmy krótko przed piątą rano do naszego 1,5-rocznego Focusa i ruszyliśmy w drogę do Legolandu. Rok wcześniej tam byliśmy i było super – wspomina pan Wojciech. – Zapiąłem mojego 7-letniego syna jego pasem z urządzeniem przytrzymującym dla dzieci. Syn jechał z tyłu po prawej stronie, żona usiadła za moim siedzeniem. Córka wyjątkowo z nami nie pojechała, chyba miała przeczucie – dodaje.
Warto zaznaczyć, że pan Wojciech zapewnił swojej rodzinie bezpieczeństwo bierne na dwa sposoby. Po pierwsze – posadził syna w drugim najbezpieczniejszym dla dzieci miejscu w aucie. Bowiem zgodnie z badaniami NHTSA ryzyko uderzenia w prawy bok auta wynosi 7 proc. Jeśli tylna kanapa nie jest wyposażona w środkowy trzypunktowy pas, wówczas miejsce za fotelem pasażera jest najbezpieczniejsze do przewozu dzieci.
Po drugie, pan Wojciech zabezpieczył swojego syna urządzeniem przytrzymującym. W tym wypadku było to akurat urządzenie polskiej firmy – Smart Kid Belt przeznaczone dla starszych dzieci i pozwalające na właściwe działanie pasa bezpieczeństwa.
Rodzina sprawnie minęła Poznań, przekroczyła granicę w Kołbaskowie i krótko przed południem byli już na trasie B205. Dojechali do trasy, którą mieli dojechać na północ, do Danii. Piękna pogoda, spokój na drodze.
“Usłyszałem huk, zapadła ciemność”
– Mijają się jadące spokojnie (zupełnie nie jak w Polsce) dwa sznury pojazdów z prędkością poniżej 80 km/h, planujemy co kto będzie jadł w McDonaldzie w Bordesholm i nagle sielanka się kończy… – wspomina moment zderzenia pan Wojciech. – Z przeciwległego pasa wyrwał się czarny Mercedes i nie hamując jedzie prosto w moje drzwi. Odruchowo wciskam gaz i usiłuję uciec w prawo…, ale nawet nie pamiętam, czy usłyszałem huk i poczułem uderzenie, bo zapadła ciemność.

Samochód Wojciecha Complaka po wypadku Fot. Wojciech Complak
Rodzinny ford, uderzony z boku przez mercedesa, okręcił się wokół własnej osi. A mercedes wjechał dalej, w sznur aut jadących za autem Polaków.
– Po chwili odzyskałem przytomność, stoimy na środku drogi, tyłem do kierunku jazdy. Nie mogło minąć wiele czasu, bo panował potworny spokój – porozbijane samochody, śmieci na drodze i przerażająca cisza i bezruch. Po chwili zaczęli biegać ludzie, zaglądając do samochodów, pytając się czy potrzebujemy pomocy. Obejrzeliśmy siebie nawzajem, wyglądało na to, że poza zadrapaniami nic nam nie jest – relacjonuje pan Wojciech. – Po chwili udało mi się znaleźć moją komórkę, była w kieszeni koszuli, a znalazła pod fotelem pasażera (to daje do myślenia jakie były przeciążenia). Zrobił się ruch, przyjechała policja, karetki, przyleciał helikopter. Policja zablokowała drogę z obu stron. Przybiegł ratownik, obejrzał nas, przeprowadził wywiad, zbadał żebra i dał maskotkę synowi (do dzisiaj to jego ulubiona żabka). Policjanci przyszli do mnie i zaczęło się ustalanie co się wydarzyło. Trzeba im oddać, że mają doświadczenie – od razu pokazali mi na drzwiach, gdzie rozpoczął się kontakt, rozpoznali ślady na jezdni, pokazali, gdzie po obrocie uderzyliśmy w kolejny samochód z przeciwnej kolumny, czego zupełnie nie pamiętam. Po śladach podwozia na jezdni widać było, jak się obracaliśmy. Okazało się, że dzięki przyspieszeniu i zmianie kąta udało się (nam!) o tyle, że Mercedes nie wbił się w drzwi kierowcy i słupek B tylko ześlizgnął się wyrywając tylne lewe koło i tylny pas wprawiając nas w obroty (poduszki powietrzne nie wystrzeliły, ale według fachowców tak mogło być). Tak… Szczęście to czasami pojęcie względne – dodaje pan Wojciech. – Mercedes zmienił kąt i czołowo zderzył się z jadącym za nami samochodem zabijając w tamtym samochodzie pasażerkę.
Tu warto wytłumaczyć, że głównym zadaniem poduszek powietrznych jest wydłużenie czasu, w jakim ciało hamuje do zera lub przyspiesza (w przypadku uderzenia z boku). Im łagodniejsza krzywa przyspieszenia (deceleracji), tym mniejsze jest ryzyko poważnych uszkodzeń najważniejszych dla życia organów. Jeśli otwarcie poduszki powietrznej, mogłoby się przyczynić do nabrania siły przez ciało, to wówczas komputery nowszych autach, mogą ich nie otworzyć.

Urządzenie Smart Kid Belt, które podczas wypadku zabezpieczało syna Wojciecha Complaka Fot. Wojciech Complak
Jak zły sen
– Byliśmy lekko poszkodowani więc karetka zabrała nas na obserwację do szpitala jako ostatnich – kończy swoją opowieść pan Wojciech. – Policja zatrzymała samochód do dochodzenia. Spędziliśmy trochę ponad dobę w szpitalu w Neumünster. Ja na OIOM-ie, żona z synem na pediatrii. Okazało się, że nic nam nie jest więc mogliśmy wracać do kraju. Z Legolandu oczywiście nici, rozpoczęła się wieloletnia bitwa z ubezpieczycielem o odszkodowanie. Do dziś pamiętam w jakim szoku byliśmy, wszystko stało się tak szybko, wszystkie wydarzenia toczyły się jakby obok nas, przykryte ciało leżące na drodze i rozbite samochody wydawały się nierealne, jak zły sen. Ale żyjemy i syn zapowiedział, że po pandemii chce jechać do Legolandu. Teraz już nie będzie potrzebował dodatkowego urządzenia dla dzieci – jest już na tyle duży, że może jeździć zapięty w pasy bezpieczeństwa dla dorosłych.
Pan Wojciech po wypadku, z którego wyszli bez szwanku, pokazał firmie Smart Kid SA, jak zadziałało ich urządzenie przytrzymujące dla dzieci podczas wypadki. Właściciele firmy wymienili mu je za to na nowe, nieużywane.
ai