Społeczeństwo
Instruktorzy nauki jazdy latami uczyli Polaków nieustępowania pieszym. Mam dowody
Opublikowano
3 lata temu-
przez
luzJeśli ktoś zastanawia się, dlaczego jest tak źle na polskich drogach, powinien przyjrzeć się bliżej ludziom, którzy w Polsce kształtują przyszłych kierowców. To oni latami uczyli np. by “nie zapraszać” pieszych na przejście
Kiedy dopiero omawiano zmianę prawa (tę, która weszła od 1 czerwca) ludzie z branży szkolenia kierowców i egzaminatorzy przekonywali mnie, że “w szkoleniu to akurat nic się nie zmieni”. Zapewniali, że przecież od lat wszyscy i tak uczyli przyszłych kierowców ostrożności przed przejściami dla pieszych i tego, że trzeba im ustępować na pasach.
Z tym, że tak wcale nie było. A przynajmniej nie bywało. Mamy tego nawet dowody sądowe. Otóż w Bydgoszczy egzaminatorzy oblewali za to, że ktoś zatrzymał się przed przejściem, na które pieszy jeszcze nie wszedł. Ba! Wywodzili zakaz zatrzymywania się przed przejściem, przed którym oczekuje pieszy, z zapisów, które zabraniają zatrzymywania się i parkowania przed przejściami (sic!). Sądy miażdżyły te brednie [tu wyrok].
Jednak – czy ktoś zastanawiał się wcześniej, dlaczego tak kuriozalne sytuacje w ogóle powstawały? Dlaczego egzaminatorzy na siłę szukali uzasadnienia dla tego, by nie ustępować pieszym? Bo w takiej kulturze drogowej wzrośli i się wychowali. Bo nie umieli i nie chcieli myśleć inaczej. Drogowa cywilizacja była im obca.
Czy ośrodki szkolenia kierowców były inne, skoro egzaminatorzy byli tacy? A skąd! Tym bardziej, że – z pełnym szacunkiem dla wielu wspaniałych instruktorów – uczyć jazdy przyszłych kierowców może ktoś po szkole średniej i z doświadczeniem za kółkiem wynoszącym dwa lata. Dobrze, że ustawodawca zaznaczył jednak, że taka osoba nie może być karana…
Powiecie – ech, czepiasz się (znowu!). To proszę, pierwszy z brzegu przykład strony internetowej szkoły jazdy. I wpisów widniejących tam do dziś, czyli dawno po 1 czerwca 2021, gdy wprowadziliśmy znaczące zmiany prawa. Oto na stronie warszawskiej szkoły nauki jazdy “Linia” czytam akapit zatytułowany: “>>Zapraszanie<< pieszego na przejście”. A w nim:
“Piesi są częstymi uczestnikami wypadków. Czasami podejmując błędne decyzje doprowadzają do zdarzeń drogowych, innym razem zostają poszkodowani z wyłącznej winy kierujących. W nielicznych przypadkach „współwinnymi” zdarzeń z ich udziałem, są inni kierowcy, „zapraszający” pieszego na jezdnię. Gdy sąsiednim pasem jedzie rozpędzony pojazd o tragedię nietrudno.
Musimy pamiętać, że pieszy ma pierwszeństwo przed pojazdem, gdy znajduje się na przejściu. Kiedy jednak czeka na chodniku i nie wykazuje zamiaru przejścia – nie mamy obowiązku każdorazowo zatrzymywać się i zapraszać go do wejścia na jezdnię”.
Wszystko to pomieszanie z poplątaniem. Zatem przed czym takie OSK przestrzega kierowców? Że jak jadę prawym pasem i widzę pieszego, który chce przejść, a lewym pasem ktoś “rozpędzony” jedzie, to ja mam twardo jechać dalej i ryzykować wykroczenie albo to że sam potrącę pieszego?
I o co u licha chodzi z “zapraszaniem do wejścia na jezdnię” tego, kto “czeka na chodniku” i nie wykazuje zamiaru przejścia. Nie chce przejść, ale “czeka”. To na co on czeka? Czy chodziło o to, żeby nie wpuszczać ludzi, którzy czekają przed przejściem, tylko ktoś bał się napisać to wprost?
Dalej na tej stronie OSK jest już tylko ciekawiej. Czytelnik uraczony zostaje akapitem o tym, żeby kulturę drogową stosować “świadomie”. Czyli po prostu czasem nie bądźmy kulturalni! No! I dalej przykładzik z życia, na dowód:
“Urealniając zachowanie negatywne dla tego przykładu, wyobraźmy sobie jezdnię z trzema pasami ruchu w jednym kierunku. Zdający egzamin jechał prawym pasem. Zobaczył pieszego oczekującego przy „zebrze” na przekroczenie jezdni. Gwałtownie zatrzymał pojazd, aby umożliwić mu przejście. Nie obserwował jednak sytuacji w lusterkach przed podjęciem decyzji o zatrzymaniu. Nie sprawdził, co się dzieje z tyłu i na sąsiednich pasach ruchu. Przyczynił się tym samym do stworzenia niebezpiecznej sytuacji, w której inny kierujący mógłby nie zdążyć zareagować, a pieszy – nie dostrzec innego pojazdu. Co mogłoby się zdarzyć, gdyby „zaprosił” na przejście nieświadome zagrożeń dziecko?”.
Czyli co? Widzisz pieszego przy krawędzi przejścia i GWAŁTOWNIE musisz hamować? To po pierwsze instruktor OSK powinien nauczyć się, że tak nie wolno dojeżdżać do przejść dla pieszych. Że należy zwalniać i dojechać tak, by nie narazić na niebezpieczeństwo ludzi, którzy są już na pasach, albo zaraz tam się znajdą.
Takiej rady jednak nie ma… Jest porada, aby nie przepuszczać pieszego. Bo przecież inni kierowcy – oprócz ciebie, który jedziesz za szybko i nie umiesz już inaczej przed pasami się zatrzymać niż gwałtownie – też łamią prawo! Przecież ktoś z tyłu za kierownicą może na przykład złamać prawo i nie utrzymywać bezpiecznej odległości. Więc, żeby on w ciebie nie wjechał, to logiczne – zachowajmy się źle wobec pieszego, niech on ponosi konsekwencje łamania prawa przez kierowców.
Szokujące? Że OSK publicznie pokazuje, iż kierowcy łamią prawo i w ogóle nie uczy, że tak robić nie powinni, tylko proponuje, żeby w tej sytuacji pieszemu nie ustąpić? Ależ skąd… Tak właśnie dekadami wyglądało przygotowanie przyszłych kierowców w Polsce do wyjazdu na drogi. I śmiem twierdzić, że tak wyglądać może, niestety, nadal.
Kształcenie i egzaminowanie kierowców w Polsce to ostatni bastion, którego nie dotknęła żadna reforma, żadna zmiana cywilizacyjna. Po części dlatego, że łapę na tym trzyma kilku urzędników resortu infrastruktury – ujawniłem już, że m.in. latami zarabiali na układaniu i recenzowaniu pytań egzaminacyjnych na prawo jazdy. Ten system jest więc skorumpowany i chory. Należy go jednak zburzyć i zbudować od nowa. Innej drogi nie ma. Warto, by minister Andrzej Adamczyk zdał sobie z tego sprawę.
Łukasz Zboralski