Rozmowy i opinie
Rafał Zięba o tym, kogo można nazwać “dobrym kierowcą”
Opublikowano
2 lata temu-
przez
luzZ Rafałem Ziębą, prezesem Toru Modlin rozmawia Łukasz Zboralski
ŁUKASZ ZBORALSKI: Najczęściej w mediach piszemy o wypadkach, groźnych zachowaniach na drogach. Dość dobrze wiemy więc, jak rozpoznawać złych kierowców. Trudniej chyba nam odpowiadać na pytanie: jaki to jest „dobry kierowca”?
RAFAŁ ZIĘBA: Dobrym kierowcą jest ten, kto jest świadom tego, że nie jest sam na drodze. To taki kierowca, który wie, że jest jednym z wielu uczestników ruchu drogowego i w związku z tym jest odpowiedzialny za siebie, za swoich pasażerów oraz innych ludzi na drodze.
Dla niektórych ta definicja może być wciąż zaskakująca. Mamy w Polsce jakiś stereotypowy obraz „dobrego kierowcy” jako człowieka, który świetnie panuje nad pojazdem, ma świetną technikę prowadzenia, umie dobrze wchodzić w zakręty. Czy ten obraz z podaną przez pana definicją się łączy czy może wyklucza?
Powiedziałbym, że to się uzupełnia.
To skąd nasze zawężone myślenie, że dobry za kierownicą to ten, który potrafi dobrze nią kręcić?
Bo patrzymy na to często wyłącznie z technicznego punktu widzenia – szybkości i sprawnego wykonywania manewrów. To jest oczywiście ważne i potrzebne, ale nie wyłącznie.
Należy mieć świadomość zagrożenia, jakie nawet teoretycznie „świetna technicznie” jazda może powodować w ruchu drogowym. Jeśli czyjaś jazda będzie zbyt szybka, to nawet jeśli on świetnie prowadzi pojazd i jemu się nic nie stanie, to wprowadza to chaos wśród innych poruszających się na trasie. Agresywny, choć dobrze wykonany manewr wpływa na innych uczestników ruchu. Mogą być zaskoczeni, mogą się nawet tego wystraszyć. Może więc to nawet w pośredni sposób prowadzić do nieprzyjemnych sytuacji na drodze.
Zastanawiam się, skąd takie mylne rozumienie „dobrego kierowcy” nam się w Polsce utrwaliło. Czy to nie tak, że trochę nam to wpaja nasz system szkolenia kierowców? Wydaje się, że w naszym modelu od dekad podświadomie wpaja się, że to technika jazdy jest ważna, a bezpieczeństw wciąż jest gdzieś jedynie w tle.
Być może. Pytanie na ile egzamin na prawo jazdy w Polsce jest wciąż formą, w której egzaminator odznacza poprawność wykonanych zadań, a jak bardzo podczas egzaminu sprawdza się, czy kandydat na kierowcę obserwuje drogę, czy wie, co jest za nim, jak często patrzy w lusterko, czy ma szerokie pole widzenie, czy dobrze widzi chodnik przed sobą? Wydaje mi się, że to tło może nam wciąż trochę umykać i rzeczywiście mamy wówczas ludzi, którzy potrafią zaparkować na kopercie, pokonać łuk drogi, ale umyka im to, co jest najważniejsze – rozumienie otoczenia drogi.
Skandynawski system szkolenia inaczej rozłożył akcenty niż polski. Więc gdyby miał pan wysłać swoje dziecko na kurs prawa jazdy, na którym – jak zakładamy – w Polsce raczej nie nauczy się naprawdę bezpiecznego podejścia i empatii, to gdzie by pan je wysłał, co jeszcze dla niego pan by zrobił?
Raczej spojrzałbym na to zadanie trochę inaczej – jak na wychowanie empatycznego człowieka w rodzinie, od małego dziecka. Trzeba kształtować w dzieciach świadomość współistnienia w społeczeństwie, a nie tylko bycia jednostkami żyjącymi wyłącznie dla siebie. Moim zdaniem ruch drogowy jest taką soczewką, w której skupiają się różne problemy danego społeczeństwa. Coś, co można nazwać „charakterem narodowym”. Cóż, tacy trochę jesteśmy. Sam kurs na prawo jazdy nigdy nie będzie w stanie zmienić postaw życiowych, które odbijają się potem w tym, jak prowadzimy samochody. To jest zadanie i dla rodziców, i dla szkoły. Ważna rzecz dla dobrego dobrostanu społecznego.
Kurs na prawo jazdy będzie tu tylko jednym z wielu narzędzi, którym oddziałujemy na społeczeństwo, ale ta praca powinna zaczynać się wcześniej – w szkole w domu. Czy jesteśmy dla siebie życzliwi? Czy pamiętamy o tym, że inni są obok nas, tak po prostu na co dzień?
Wydaje mi się, że postrzeganie „dobrego kierowcy” tak ściśle techniczne związane jest też z ogromnym zaufaniem do technologii. Niedawno jeden pan opowiadał mi, że w jego aucie same opony kosztowały kilkanaście tysięcy złotych, więc on był przekonany, że na autostradzie może jechać znacznie szybciej niż inni. Jak my w padamy w takie pułapki?
Zgadzam się, że bierze się to z nadmiernego zaufania do technologii. Każda technologia ostatecznie przegrywa z prawami fizyki. Zawsze będzie ten moment, kiedy poruszamy się za szybko. Niezależnie od tego, jakie mamy opony, zawsze będzie istniała też granica ich przyczepności – co z tego, że 2, 3 czy 10 km/h wyższa? Kiedyś to zerwanie przyczepności nastąpi. Nie ma opon odpornych w 100 proc. na aquaplaning, nie ma opon, które utrzymają nas w zakręcie przy każdej prędkości. No i jak ktoś nadmiernie zaufa technologii, to konsekwencje jego wypadku będą jeszcze większe – bo przecież ufał, że poruszać może się szybciej niż inni. A przecież nie ma takich systemów, które mogłyby ocalić człowieka przy bocznym zderzeniu z prędkością 200 km/h.
A co doradziłby pan komuś, kto jest przeciętnym kierowcą, ale chciałby być tym „dobrym”? Jak może się zmienić, gdy jest już dorosły, ukształtowany i prawo jazdy ma od dawna?
Na pewno bym go zaprosił do nas na Tor Modlin na szkolenie uświadamiające ryzyka w ruchu drogowym, żeby obniżył swoje poczucie pewności. Żeby dowiedział się, że w ekstremalnych sytuacjach jest trudno, a czasami nie można sobie już poradzić. Tej świadomości na ogół nie mamy, jej kształtowanie jest istotne.
Tekst powstał przy współpracy z ekspertami Toru Modlin