Connect with us

Społeczeństwo

Poślizg na drodze i poślizg w przepisach. Kiedy zaczniemy szkolić nowych kierowców?

Opublikowano

-

Właśnie rozpoczął się sezon na „mokro i ślisko”. Niestety polski kierowca o tym, że na drodze przesadził, dowiaduje się dopiero, gdy pierwszy raz wpada w poślizg. To często bolesna, a nawet śmiertelna nauczka. Tymczasem od lat na wprowadzenie w Polsce czeka system szkolenia – taki jak w Szwecji – dzięki któremu „świeżo upieczeni” kierowcy mogliby uświadamiać sobie skutki przecenienia własnych możliwości
Szkolenie z bezpiecznej jazdy na płycie poślizgowej ośrodka doskonalenia techniki jazdy Tor Modlin Fot. Tor Modlin

Szkolenie z bezpiecznej jazdy na płycie poślizgowej ośrodka doskonalenia techniki jazdy Tor Modlin Fot. Tor Modlin

Na początku przyznajmy jedno: w Polsce do wypadków drogowych kierowcy doprowadzają najczęściej podczas dobrej, słonecznej pogody, na długich prostych odcinkach dróg. To największe tragedie. Bo i prędkości są najwyższe. W trudniejszych warunkach drogowych po prostu jeździmy wolniej, więc choćby z tego powodu dajemy sobie już więcej szans na reakcję na coś niespodziewanego na drodze.

Jednak wiele wypadków wydarza się także podczas sezonu jesienno-zimowego, gdy jezdnia jest pokryta liśćmi, mokra a nawet lekko zmrożona. Wówczas przyczepność jest zupełnie inna i czasem kierowcy są zaskoczeni tym, że ją tracą. A w poślizgu w gęstym ruchu drogowym często niewiele można już zrobić.

Pokonani, bo oderwani

Jeśli dobrze się przyjrzeć komunikatom policji o kierowcach, którzy wypadli z drogi, to w oczy musi rzucać się fraza „nie dostosował prędkości do warunków na łuku drogi”. Krótko mówiąc: za szybkie wejście w zakręt oznacza bardzo często poślizg i utratę panowania nad pojazdem. Jak to się kończy? Jeden z najbardziej widowiskowych przykładów dał niedawno 18-latek, który w woj. Lubelskim wpadł w płot posesji i skończył jazdę w samochodzie opartym pionowo o słup.

Oczywiście zbyt wysoka prędkość wiąże się też z utratą przyczepności na prostych odcinkach dróg. Wówczas również kierowcy są zaskoczeni tym, że nie mają kontroli nad pojazdem. Finały są tragiczne.

– Częste prasowe informacje, zwłaszcza weekendowe – o tym, że kolejni młodzi ludzie uderzyli w drzewo, bo na łuku drogi jechali za szybko – dowodzą tego, że bardzo wielu z nich nie wie o istnieniu praw fizyki i że auto podlega właśnie im, a nie wyłącznie fantazji – komentuje Rafał Zięba, prezes Toru Modlin, w którego ośrodku doskonalenia jazdy każdy może zbadać swoje umiejętności i dowiedzieć się, jak auto zachowuje się w takich sytuacjach oraz jak zareaguje sam kierowca. – Taka świadomość u kierowców jest niezbędna dla podniesienia poziomu bezpieczeństwa ruchu drogowego w Polsce. Mamy dobrą infrastrukturę, ludzie jeżdżą coraz lepszymi samochodami, ale potrzebujemy jeszcze podnoszenia świadomości kierowców – uważa.

Jednym z powodów tego stanu rzeczy jest nie tylko to, że w Polsce kierowcy masowo ignorują przepisy, a zwłaszcza znaki ograniczające prędkość na trasie. Problemem jest również to, że podczas przygotowywania się do zdania egzaminu na prawo jazdy nigdy nie mogą skonfrontować swoich umiejętności z tym, co czeka ich w takich sytuacjach – a w związku z tym, nigdy nie nabierają pokory. Od dekad rosną więc nam pokolenia ludzi, którzy – jak dobrze wynika to z sondaży opinii społecznych – uważają się za świetnych kierowców (przy okazji wszystkich wokół na drodze oceniając jako bardzo miernych).

Szwedzi pozwalają się przestraszyć

W pewien sposób spróbowano to rozwiązać w Szwecji. By tam zdać egzamin na kategorię B, trzeba zaliczyć dwa odpłatne kursy uświadamiające ryzyko na drodze.

Pierwszy kurs trwa co najmniej 3 godziny i jest teoretyczny. Odbywa się w szkołach jazdy. Przyszły kierowca dowiaduje się tam o zagrożeniach związanych z prowadzeniem pojazdu – wpływie narkotyków, alkoholu, ale i używania telefonów podczas prowadzenia czy wpływie zmęczenia na ryzyko wypadku. Ba, tłumaczy się nawet, jak pasażerowie mogą niekorzystnie wpływać na kierującego pojazdem. Tłumaczy się też, dlaczego ryzyko wypadku w różnych grupach (w podziale na wiek czy płeć) jest inne.

Druga część kursu jest praktyczna. Na nią kwalifikuje instruktor jazdy. Gdy uznaje, że ktoś gotów jest już, by spróbować zdać praktyczny egzamin na prawo jazdy, wysyła go na drugi pakiet szkolenia z ryzyka.

Na takich zajęciach są elementy dobrowolne czyli takie, które nie są obowiązkowe, ale można z nich skorzystać – można więc np. na własnej skórze sprawdzić, jak działają pasy bezpieczeństwa, zjeżdżając z rampy na specjalnym fotelu z prędkością 7 km/h. Można też zobaczyć, co dzieje się we wnętrzu samochodu podczas dachowania.

Elementem obowiązkowym jest trening na płycie poślizgowej. Planując tę część szkolenia Szwedzi od dawna zdawali sobie sprawę, że nie może tu chodzić o próby nauczenia kierowców wychodzenia z poślizgu. Tak już próbowano i przyniosło to katastrofalne skutki. Kierowcy uważali, że mogą sobie na drodze pozwolić na więcej, powodowali więc więcej niebezpiecznych sytuacji i wypadków. Dlatego ten kurs praktyczny trwa krótko (razem z teorią 3-4 godziny) i jest prowadzony głównie po to, by… kursanta przestraszyć. Chodzi o to, by doświadczył „porażki” na drodze i zrozumiał, jakie będą konsekwencje przeceniania własnych możliwości.

Podczas takiego treningu młodzi Szwedzi (sami w samochodzie, instruktor łączy się przez krótkofalówkę, co zapewne ma dodatkowy aspekt psychologiczny) muszą na śliskiej nawierzchni spróbować pojechać slalomem między pachołkami, pokonać zakręt. Hamują też na suchej i mokrej nawierzchni, by uzmysłowić sobie różnicę w drodze zatrzymania. Próbują też ominąć przeszkodę.

Obowiązkowe szkolenia w Polsce odwlekane od dekady

Polska, która może czerpać garściami z wieloletnich doświadczeń innych krajów w dziedzinie bezpieczeństwa ruchu drogowego, dawno zaplanowała wprowadzenie obowiązkowych kursów uświadamiających ryzyko młodym kierowcom. Już w 2011 r. powstały przepisy, które miały wpłynąć na tę grupę kierowców, która statystycznie najbardziej ryzykuje na drogach. Miały zacząć obowiązywać w roku 2013. Zgodnie z tymi regulacjami młodzi kierowcy mają jechać najwyżej 50 km/h w obszarze zabudowanym (mimo podwyższania tej prędkości oznakowaniem), poza obszarem zabudowanym limit dla nich ma wynosić – 80 km/h, a na drogach ekspresowych i autostradach – 100 km/h.

Wejście w życie tej zmiany prawa uzależniono od zmiany systemu CEPiK na wersję 2.0. To się przez wiele lat nie udawało. Więc zmiana już prawie dekadę jest odsuwana, a w 2018 r. ostatecznie odsuniętą ją bez podania kolejnego terminu. Tymczasem ta zmiana zakładała też, że każdy kierowca w Polsce między 4 a 8 miesiącem od otrzymania uprawnień będzie musiał przejść obowiązkowe szkolenie z ryzyka na drodze w ośrodkach doskonalenia techniki jazdy. Kurs miał kosztować w sumie 300 zł.

– To miał być kurs uświadamiania ryzyka w ruchu drogowym składający się z 90 min teorii i 60 min praktyki – opowiada prezes Zięba i wylicza założenia jakie były określone w rozporządzeniu: – Podczas zajęć teoretycznych młody kierowca miał dowiedzieć się o tym, co i jak wpływa na bezpieczeństwo ruchu drogowego, a także jakie są przyczyny wypadków drogowych , ich skutki czy jaka jest charakterystyka takich zdarzeń w Polsce. Tak samo jak w Szwecji miał obowiązkowo zapoznawać się z tym, jak na percepcję za kierownicą wpływają alkohol i inne używki, ale też zmęczenie, wahania stanu emocjonalnego czy używanie telefonów i innych urządzeń.

Podczas zajęć praktycznych młody kierowca miał pokonywać zakręt z włączonym ESP (stabilizacji toru jazdy) od prędkości 20 km/h do takiej, przy której panowanie nad pojazdem jest utrudnione. To samo miał zrobić z wyłączonym systemem ESP.
Miał też doświadczyć hamowania awaryjnego przy prędkościach 30 km/h, 40 km/h i 50 km/h z włączonym i wyłączonym ABS (systemem zapobiegającym blokowaniu kół podczas hamowania).

– Kurs teoretyczny miał trwać 45 minut, a praktyczny 60 min. Uważam, że przyjęto wówczas w rozporządzeniu trochę za krótki czas na te zajęcia – ocenia Rafał Zięba.

Gdy w 2013 r. po raz pierwszy planowano w Polsce obowiązkowe kursy dla młodych kierowców, ubolewano, że brakuje ośrodków i infrastruktury. Że nie wszyscy kierowcy zdążą taki kurs odbyć w narzuconym im czasie. Dziś sytuacja jest odwrotna – ośrodki doskonalenia techniki jazdy rozbudowały zaplecze, mają kadrę, przygotowane kursy, jednak… nie mają komu uświadamiać ryzyka na drodze, bo nowego prawa jak nie było tak nie ma.

– My w naszym ośrodku doskonalenia techniki jazdy jesteśmy gotowi do obsłużenie chętnych na takie szkolenia z Warszawy czy terenu województwa mazowieckiego – deklaruje Rafał Zięba, prezes Toru Modlin. – W kraju jest obecnie ok. 40 takich ośrodków. W samym województwie mazowieckim jest sześć takich miejsc. Są oczywiście takie części kraju, jak Zachodniopomorskie, gdzie nie ma ani jednego ODTJ. Stało się tak, bo coraz bardziej opóźniano wejście w życie nowych przepisów i w 2018 r. odroczono to już bezterminowo, więc inwestowanie w takie ośrodki przestało się opłacać. Szkolenia dla firm, prywatnych osób, to pewien rosnący popyt, ale rynek sam już reguluje, ile ośrodków może to obsługiwać. Na pewno straciła sens masowa budowa ODTJ w Polsce.

Młodzi kierowcy muszą rozpoznać problemy, by bardziej pilnować się na drogach i nie doprowadzać do niebezpiecznych sytuacji. Rozumieją to od lat Szwedzi, rozumieją to eksperci BRD. Czas, by wagę tej odkładanej w Polsce od lat sprawy zrozumieli też politycy. Nad Wisłą zdecydowali się po latach na odważne zmiany – lepsze prawo dotyczące pierwszeństwa pieszych, urealnienie kar na drogach – warto by je dopełnić edukacją.

Łukasz Zboralski

Tekst powstał przy współpracy z ekspertami z Toru Modlin

Tor Modlin Logo