Rozmowy i opinie
Wprowadźmy na egzaminie na prawo jazdy “test ryzyka” – list otwarty do ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka
Opublikowano
5 lat temu-
przez
luzSięgnijmy do brytyjskiego rozwiązania i wprowadźmy na polskich egzaminach na prawo jazdy “Test rozpoznawania zagrożenia”. To wymusi kształcenie nawyków bezpiecznej jazdy – apeluje do ministra infrastruktury redaktor naczelny brd24.pl Łukasz Zboralski
Sz. P. Andrzej Adamczyk,
Minister Infrastruktury,
Szef Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu drogowego
Szanowny Pani ministrze,
nie będę Panu przypominał, ilu ludzi rocznie ginie w Polsce w wypadkach, i że od 2016 r. mamy zapaść w poprawianiu bezpieczeństwa drogowego. Jest Pan z urzędu szefem Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, więc to wszystko Pan dobrze wie.
Ponieważ od lat trudno jest zmienić cokolwiek, by istotnie wpłynąć na zmniejszenie liczby wypadków na polskich drogach, zachęcam Pana do podjęcia działań, które będą przez kierowców (wyborców) przyjęte lepiej niż np. urzeczywistnienie taryfikatora mandatów (czego się politycznie wszyscy obawiają) czy przebudowa infrastruktury na bezpieczniejszą (czego się tak politycznie nie obawiacie, ale na co nie wciąż trudno znaleźć pieniądze, a potrzeba ich dużo).
Możemy zatem zadziałać inaczej i poprawić przygotowanie kierowców do poruszania się po polskich drogach. Zaznaczę – nie jest z tym tak źle, jak powszechnie się nam wydaje. Kursanci dość dobrze uczeni są szczegółowych przepisów prawa i technicznej strony manewrowania pojazdami. I dość dobrze weryfikuje to państwowy egzamin (sito mamy nawet ciaśniejsze niż wiele krajów Zachodniej Europy, bo u nas za pierwszym razem egzamin naprawo jazdy zdaje ok. 30 proc. kursantów, gdy za granicą ten odsetek sięga raczej połowy zdających).
Bardzo rzadko jednak podczas nauki jazdy kursanci słyszą od swoich instruktorów więcej niż porady w kwestii prawa i techniki jazdy. Niewielu z nich rozmawia podczas kursu o bezpieczeństwie ruchu drogowego. Rzadko kiedy mówi im się nie tylko, jak zgodnie z prawem powinni się poruszać, ale też jakie zagrożenia na nich będą czyhać i jakie sami mogą powodować.
Użyjmy testu rozpoznawania zagrożenia
Tę lukę może Pan szybko i łatwo załatać. Nie trzeba wyważać otwartych drzwi. Wystarczy sięgnąć po rozwiązanie sprawdzone w Wielkiej Brytanii. Tam od lat elementem kursu na prawo jazdy, ale też – co najważniejsze – elementem egzaminu jest “Hazard perception test”.
Test rozpoznawania zagrożeń na drodze nie jest skomplikowanym narzędziem. To film oglądany na monitorze i myszka komputerowa, którą egzaminowany musi nacisnąć w odpowiednim momencie – gdy na drodze widzi sytuację ryzykowną z punktu widzenia bezpieczeństwa drogowego. Jaką? Np. dzieci jadące rowerem po chodniku – bo przecież mogą czasem zjechać na jezdnię, to w końcu dzieci. Albo pieszych zbliżających się do przejścia – bo przecież mogą zacząć przechodzić. A także np. parkującego kierowcę, który może otworzyć drzwi i zacząć wychodzić.
Brytyjski test jest tak dobrze skonstruowany, że kliknąć trzeba w odpowiednim czasie. Gdy zrobi się to za szybko, albo za późno, punktów egzaminacyjnych dostaje się mniej. Nie da się więc po prostu klikać guzikiem na ślepo.
Sens takiego zadania egzaminacyjnego jest lepszy niż pogadanki o bezpieczeństwie. Ponieważ trzeba taki test zaliczyć na egzaminie, trzeba wyuczyć się pewnego nawyku uważania na drodze – bycia przygotowanym na niebezpieczeństwa i świadomym tego, że interesuje nas coś więcej niż to, czy stoi jakiś znak i czy droga przed nami jest prosta i pusta.
Włączenie takiego zadania do polskiego egzaminu na prawo jazdy stworzyłoby obowiązkową edukację z rozpoznawania zagrożeń na drodze dla każdego, kto chce po niej się poruszać pojazdem. W naszej, trudnej sytuacji drogowej, to narzędzie może zaprocentować naprawdę wysoko.
Taka zmiana nie byłaby szczególnie droga dla państwa. Ot, musiałby Pan zlecić przygotowanie odpowiedniego zasobu interaktywnych filmów. Wojewódzkie Ośrodki Ruchu Drogowego komputery i myszki dla egzaminowanych już posiadają.
Wierzę, że Pan minister jest w stanie choćby rozpocząć publiczną dyskusję o takiej potrzebie. I sprawdzić, jak łatwo takie rozwiązanie można by wprowadzić w Polsce. I wierzę – choć po czterech latach została już jednak tylko wiara – że zależy Panu na czymś więcej niż publikowaniu kampanii społecznościowych pouczających kierowców. One przecież zawsze są tylko listkiem figowym. A ten jest coraz mniejszy…
z poważaniem
Łukasz Zboralski,
redaktor naczelny portalu brd24.pl