Rozmowy i opinie
Tomasz Matuszewski: lepiej zostawić tysiąc dobrych pytań na prawo jazdy niż mieć wiele złych
Opublikowano
3 lata temu-
przez
luzPytania egzaminacyjne na prawo jazdy były tak w Polsce skonstruowane, że im więcej człowiek miał wiedzy o Prawie ruchu drogowego, tym trudniej mu było odpowiadać. Trzeba powiedzieć: dość! – mówi Tomasz Matuszewski, zastępca dyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Warszawie, wieloletni egzaminator na prawo jazdy
ŁUKASZ ZBORALSKI: Na egzaminie na prawo jazdy pojawiły się pytania z błędami i Ministerstwo Infrastruktury zaczęło porządkować sprawy komisji, która je przygotowuje i recenzuje. Czy to nie najlepszy moment, by w Polsce zupełnie zrekonstruować system szkolenia i egzaminowania kierowców? Czy w ogóle radykalna zmiana jest nam potrzebna?
TOMASZ MATUSZEWSKI: Zmiana systemu szkolenia i egzaminowania kierowców w Polsce jest nam potrzebna jak tlen do oddychania! Nie jest to przypadkowe, że międzynarodowa organizacja zajmująca się konstrukcją egzaminów na prawo jazdy – CIECA dostrzega – zresztą już nie tylko w Polsce, ale generalnie – problem egzaminów teoretycznych, czyli pytań. Ktoś słusznie zauważa i potwierdza to też moje intuicje, że część teoretyczna egzaminu na prawo jazdy ma duży wpływ na późniejsze zachowania na drogach. Dlatego ulepszenie systemu jest nam bardzo potrzebne.
I uważam, że jest na to najlepszy od 30 lat moment. Bo zjawisko nietrafionych pytań egzaminacyjnych nie zaczęło się przecież w ostanim czasie. Może ostatnio po prostu eskalowało to i zaczęło przekraczać pewne granice. Jednak w zasadzie od 1992 r. – momentu, w którym wprowadziliśmy w kraju testy wielokrotnego wyboru na egzaminie na prawo jazdy – zaczęliśmy ten egzamin teoretyczny w Polsce psuć. No i wywołaliśmy efekt u kursantów uczenia się części teoretycznej na pamięć. To nie kształtowało i nie kształtuje postawy przyszłego kierowcy.
Zmiana w szkoleniu i egzaminowaniu jest nam zatem w Polsce bardzo potrzebna. Jest na to idealny moment, bo ostatnie wydarzenia związane z błędnymi pytaniami egzaminacyjnymi zwróciły na tę sprawę uwagę już nie tylko wąskiej grupy ekspertów, które się tym zajmuje, ale całego środowiska egzaminacyjnego i środowiska zajmującego się szkoleniem kierowców, a także po prostu wszystkich ludzi, kierowców.
Ale to nie jest wina kursantów, że uczyli się pytań na prawo jazdy na pamięć. Te pytania bardzo często były po prostu pułapkami dotyczącymi niuansów prawnych.
Oczywiście, że nie. Pytania były i są tak skonstruowane, że nie sposób było na wiele z nich odpowiedzieć nie ucząc się odpowiedzi na pamięć. Prowadziło to nawet do tego, że im więcej człowiek miał wiedzy o Prawie ruchu drogowego, tym trudniej mu było w Polsce odpowiadać na pytania na egzaminie na prawo jazdy.
Jasnym jest, że pytania egzaminacyjne na prawo jazdy w Polsce powinny być inne. Ale jakie? Może takie jak np. w Wielkiej Brytanii – żeby sprawdzały oczywiście wiedzę z zakresu prawa drogowego, ale żeby głównie kształtowały podejście do poruszania się po drogach. Żeby człowiek zdający egzamin rozumiał, że ma jechać bezpiecznie, zwracać uwagę na innych…
Wspomniana Wielka Brytania może dla nas stanowić jakiś kierunek, w którym w Polsce powinniśmy zmierzać. Oni mają dwa moduły egzaminu teoretycznego. Pierwszy jest egzaminowaniem z wiedzy dotyczącej zasad, a drugi dotyczy tego, jaka postawa na drodze te zasady realizuje. Czyli test wiedzy i test ryzyka. Gdybym miał rekomendować, w którym kierunku powinniśmy iść z naszą zmianą egzaminu teoretycznego, to właśnie może w tym. Może nie trzeba wyważać otwartych drzwi, a skorzystać ze sprawdzonych za granicą praktyk. Dodajmy, że brytyjskie pytania nie są takie trudne. Gdybyśmy porównali stopień trudności w skali odwoływania się w pytaniach do jakiś niszowych zagadnień prawnych, to na pewno w polskich pytaniach jest tego dużo więcej.
Widzę pewien paradoks tej sytuacji. Ministerstwo odpowiedzialne za kształt pytań układało podchwytliwe zadana, takie, na których może się wyłożyć nawet ktoś mający wiedzę. I to samo ministerstwo publicznie twierdziło, że niska zdawalność egzaminów w Polsce to skutek tego, że wojewódzkie ośrodki ruchu drogowego chcą jak najwięcej zarobić. Nawet parę lat temu ograniczono egzaminatorom liczbę dziennych egzaminów. To miało odebrać WORD-om ochotę do rzekomego oblewania w dążeniu do maksymalizacji zysków. Czy zdawalność egzaminów od tego się poprawiła?
A skąd! Zdawalność stanęła. Nie podniosła się ani zdawalność egzaminów teoretycznych ani praktycznych. Cel, który miał wynikać z reformy paragrafu 13 rozporządzenia o egzaminowaniu, nie został osiągnięty.
Czyli już wiadomo, że ludzie nie zdają egzaminów nie przez to, że WORD-y są skąpe?
Na pewno nie przez to. Zresztą środowisko egzaminacyjne od początku mówiło, że od ograniczenia liczby egzaminów na jednego egzaminatora nic się nie zmieni, bo problem leży zupełnie gdzie indziej. Trzeba zmienić pytania egzaminacyjne jak i w ogóle formułę egzaminu teoretycznego. Należy też przemyśleć formułę egzaminu praktycznego i też dokonać zmian.
Jak powinniśmy podejść do zmiany systemu egzaminowania i szkolenia kierowców? Pierwszy pomysł, jaki mi się nasuwa to to, że komisja z Ministerstwa Infrastruktury zajmująca się pytaniami na egzamin teoretyczny powinna przejrzeć je wszystkie, czyli blisko 4 tys. i natychmiast wyrzucić część z nich, zanim nawet napiszemy te pytania od nowa. Jak pan uważa?
Tak powinno się stać. Życzę bardzo nowemu przewodniczącemu ministerialnej komisji ds. pytań egzaminacyjnych i nowej pani dyrektor Departamentu Transportu Drogowego takiej odwagi. Nawet gdyby z tych pytań na prawo jazdy miało zostać tylko tysiąc, to i tak lepiej wyrzucić złe pytania z bazy. Trzeba odsiać plewy. To lepsze niż dalsze funkcjonowanie z przysłowiową pszenicą i kąkolem. Bo to robi więcej złego niż dobrego, niestety.
Odwagi do zmiany tego stanu rzeczy ciągle nam w Polsce brakowało. Mówię o tym z doświadczenia także własnej pracy w tych sferach. Ciągle był jakiś problem z tym. Trzeba wreszcie sobie powiedzieć: dosyć!
Po 30 latach eksperymentów należy doprowadzić to do dobrego końca, którym będzie zmniejszenie wypadków dzięki dobremu szkoleniu i egzaminowaniu kierowców. Nowy szef komisji i nowa dyrektor DTD mogą przejść do historii, jako ci, którzy wreszcie do tego doprowadzą.
Załóżmy, że ta odwaga w ministerstwie będzie i baza zostanie wyczyszczona ze złych pytań. Co powinno wydarzyć się potem? Czy nadal komisja w resorcie powinna sama przy pomocy prywatnych firm układać pytania, czy może resort powinien zrobić okrągły stół w tej sprawie, zaprosić przedstawicieli WORD-ów, szkół jazdy, ekspertów BRD i zastanowić się z nimi, jak powinien wyglądać egzamin, jakich pytań tam chcemy, jak powinny powstawać?
Po tym pierwszym zabiegu czyszczącym już bym prowadził myśl w stronę całego nowego układu egzaminu. Powinno nastąpić spotkanie m.in. z ludźmi działającymi w obszarze dydaktyki. Ich należałoby poprosić o opinię na temat tego, o co mamy pytać na egzaminie na prawo jazdy i w jaki sposób o to powinniśmy pytać. Chodzi o to, żeby sprawdzana wiedza rzeczywiście była wiedzą funkcjonalną. Nam się wydaje, że instruktor, egzaminator czy urzędnik to już jest ktoś dobry dydaktycznie. Że sam sobie poradzi. Otóż tak nie jest. Dlatego trzeba zaczerpnąć wiedzy dydaktycznej, środowiska, które zajmuje się profesjonalnie sferą tworzenia pytań egzaminacyjnych. My tego nie zrobiliśmy nigdy w Polsce i ten błąd towarzyszy nam od 1991 r. Uznano, że jak ktoś ma jakieś uprawnienia albo jest urzędnikiem, to stworzy dobre pytanie na prawo jazdy. A wiele pytań na naszym egzaminie to nawet nie są w ogóle pytania – patrząc już czysto od strony filologicznej.
Czy praktyczny egzamin na prawo jazdy też powinniśmy zmienić z obecnej formuły na inną?
Nie mam wątpliwości, że powinniśmy. Na pewno musimy ten egzamin uczynić bardziej realnym i mniej abstrakcyjnym. Myślę tu o temacie placu manewrowego, zadaniach i kryteriach oceny. Istota algorytmu praktycznego egzaminacyjnego od lat 90. pozostała niezmieniona. Zmieniały się akcydensy, otoczenie, ale istota pozostała nietknięta – czyli mamy plac z zadaniami, po którego zaliczeniu przechodzi się do wykonywania zadań w ruchu drogowym, no i mamy kryteria, że dwa niezaliczone zadania kończą egzamin. To trzeba przemyśleć na nowo. Czy to będzie system brytyjski, skandynawski, czy jakaś kompilacja systemów dostosowana do naszych warunków, tego nie wiem, ale nad tym trzeba popracować.
Trzeba – powtórzę – znów zapytać dydaktyków o to, jak zadawać zadania i o co pytać. Trzeba też jednak zastanowić się, jakie kompetencje potrzebne są dziś polskiemu kierowcy.
Czy w ramach odnowy powinniśmy powrócić do odsuwanego obecnie w ministerstwie na margines skandynawskiego pomysłu, żeby nowi kierowcy w ciągu dwóch lat od zdania egzaminu musieli przejść obowiązkowo praktyczny i teoretyczny kurs z bezpieczeństwa ruchu drogowego w ośrodkach doskonalenia techniki jazdy?
Jak najbardziej powinniśmy do tego wrócić. Bez drugiej fazy szkolenia, takiego nie kończącego się egzaminem, ale pełniącego rolę uświadamiającą, nie poprawimy nigdy w znaczącym stopniu bezpieczeństwa na polskich drogach.