Rozmowy i opinie
Prawo drogowe – czy wszystko jesteśmy w stanie wykrzywić?
Opublikowano
4 lata temu-
przez
luzCzy nadmierne precyzowanie prawa to nie ułatwianie znalezienia w nim wyjątków? Zatem czy naprawdę powinniśmy cieszyć się z zakazu przechodzenia przez pasy z nosem w smartfonie, i czy naprawdę powinniśmy się obawiać przyszłego jasnego obowiązku ustępowania pieszemu “wchodzącemu” na przejście?
Nie jestem prawnikiem, deklaruję otwarcie. Możecie więc dalej nie czytać (dopóki nie opublikujemy na brd24.pl analiz prawnych po ewentualnej mianie Prawa o ruchu drogowym – a uczynimy to niechybnie, jak będzie to możliwe).
Jeśli jednak chcecie zrozumieć pewne mechanizmy widoczne gołym okiem, to mam dla Was poważną porcję do przemyślenia.
Wchodzący – naprawdę nie wiadomo jaki i dlaczego?
Zacznijmy od tego, co zaczęło spędzać niektórym sen z powiek. A więc samo sedno: że w ustawie kierowca będzie miał teraz ustępować nie tylko pieszemu “znajdującemu się na przejściu”, ale też “wchodzącemu”.
Jak zwykle w Polsce, zaczęło się dzielenie włosa na czworo, a Internet to wspaniałe miejsce, w którym taki włos można dzielić w nieskończoność. Są więc np. teorie (i eksperci), którzy przekonują, że taki zapis “nic nie zmienia”. Albowiem w ich przekonaniu słowo “wchodzący” oznacza – zgodnie ze słownikiem – przekraczającego pewną granice. Czyli wchodzącym będzie wyłącznie pieszy, który jest między chodnikiem a pasami na jezdni.
Nie wiem, czy mają rację. Wiem jedynie, że jeśli chodzi o słowniki, to one ujmują wchodzenie jeszcze jako “przekraczanie jakiejś umownej granicy jakiejś strefy lub strefy” oraz “poruszanie się, rozpoczęcie innej fazy lub innego rodzaju ruchu”.
Jeśli zatem myślimy w duchu obecnej nowelizacji – i zdaniem prawodawcy ma ona być po coś przecież – to kim w jej świetle ma się dla kierowców stać wchodzący? Nie może nim być ten, który porusza się po chodniku, ale w pewnym momencie rozpoczyna inną fazę ruchu niż maszerowanie po chodniku i zacznie zmierzać do przejścia z wyraźnym zamiarem jego przekroczenia? Dlaczego takie ujęcie “wchodzącego” ma być wykluczone w świetle definicji języka polskiego?
I czy tylko krawężnik dzielący pasy na jezdni od chodnika ma być granicą do przekraczania przy “wchodzeniu”, skoro językowo może to być także “umowna granica”. Dlaczego więc granicą tą nie miałoby być uwidocznienie dla kierowcy zamiaru przekroczenia przejścia, w odróżnieniu od zwykłego chodzenia chodnikiem?
Idźmy dalej – już nawet przyjmując tak zawężone ujęcie, jak pragną internetowi kierowcy i część ekspertów – czy człowiek przekraczający pewną granicę (między pasami na jezdni a chodnikiem) w pierwszej fazie tego przekraczania nie znajduje się aby przed pasami, przed jezdnią?
I dalej – brnąc w taką zabawę intelektualną nad “wchodzeniem” – czy pieszy stojący na krawężniku i wystawiający uniesioną stopę za niego, nie będzie w fazie wchodzenia? Przecież nikt nie zapisuje zastrzeżenia, że wchodzenie nie może odbywać się bardzo powoli. Czyli – idąc nawet tokiem rozumowania tych uważających, że nic się nie zmienia – pieszy stojący przed przejściem z wystawiona stopą za krawężnik stawałby się “wchodzącym” i takim, któremu kierowca musi ustąpić. Prawda?
Poważniej już jednak – czy mylił się m.in. śp. Janusz Kochanowski, Rzecznik Praw Obywatelskich wskazując, jaki błąd (celowy?) popełniono w polskim prawie źle implementując Konwencję Wiedeńską? Przypomnijmy jego list w tej sprawie z 2009 r.:
“W myśl art. 21 ust. 1 pkt b Konwencji Wiedeńskiej, jeżeli ruch pojazdów na przejściu nie jest kierowany sygnałami świetlnymi ruchu lub przez funkcjonariusza kierującego ruchem, wówczas kierujący powinni zbliżać się do tego przejścia tylko z odpowiednio zmniejszoną szybkością, aby nie narażać na niebezpieczeństwo pieszych, którzy znajdują się na przejściu lub wchodzą na nie. Kierujący w razie potrzeby powinni zatrzymać się w celu przepuszczenia pieszych.
Ustawa – Prawo o ruchu drogowym odmiennie, mniej precyzyjnie niż w Konwencji Wiedeńskiej, uregulowała zasadę pierwszeństwa pieszych na przejściach dla pieszych. Zgodnie z art. 26 ust. 1 ustawy – Prawo o ruchu drogowym, kierujący pojazdem, zbliżając się do przejścia dla pieszych, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pieszemu znajdującemu się na przejściu. Jednocześnie, zgodnie z art. 14 ust. 1 ustawy, zabrania się pieszemu wchodzenia na jezdnię bezpośrednio pod jadący pojazd, w tym również na przejściu dla pieszych. Oznacza to, zatem, iż na kierującego nie nałożono, wynikającego wprost z przepisów ustawy obowiązku zbliżania się do przejścia dla pieszych z odpowiednio zmniejszoną prędkością, ani tym bardziej obowiązku zatrzymania się w celu przepuszczenia pieszych, natomiast obowiązek ustąpienia pierwszeństwa pieszemu znajdującemu się na przejściu został sformułowany w sposób niejednoznaczny wobec zakazu wchodzenia na jezdnię bezpośrednio pod jadący pojazd na przejściu dla pieszych.
Tak sformułowana zasada pierwszeństwa pieszych na przejściu dla pieszych może sugerować, iż obowiązek dbałości o bezpieczeństwo pieszego na drodze na przejściu dla pieszych spoczywa wyłącznie na pieszym, a kierujący nie jest zobowiązany do zachowania szczególnej ostrożności (natomiast obowiązek ten został sprecyzowany w
Konwencji Wiedeńskiej)”.
I kolejny punkt do przemyślenia. Dlaczego nikomu przez dekady nie przeszkadzało, że w rozporządzeniu i definicji znaku D-6 zapisano dokładny obowiązek kierowcy związany z obowiązkowym zwalnianiem i nienarażaniem na niebezpieczeństwo pieszego znajdującego się na przejściu lub na nie wchodzącego?
Owszem – to należy zauważyć – w wielu krajach UE i u Skandynawów obowiązek kierowcy wyrażony jest jeszcze mocniej. Zwykle musi ustąpić pieszemu znajdującemu się na przejściu albo temu z widocznym zamiar przejścia. Taki zapis w Polsce byłby pewnie lepszy.
Oczywiście, nie mam wątpliwości – bo już to przerabialiśmy podczas pracy nad projektem Platformy Obywatelskiej – że natychmiast w Polsce zaczęłoby się kolejne dzielenie własna na czworo i domaganie się opisania szczegółowo w ustawie, co to znaczy “wyraźny zamiar” (pamiętacie podnoszenie ręki, machanie i inne tego rodzaju kretynizmy?). Polakom nie wystarczy, że to ten moment, kiedy widzisz, że pieszy zamierza przejść – a dojechać do zebry masz tak, żeby móc to rozpoznać.
Jeśli późniejsze opinie prawne dotyczące “wchodzącego” miałyby uznać, że w cywilizowaniu sytuacji na przejściach dla pieszych w Polsce posunęliśmy się tylko o pół kroku, lepszym byłoby mieć pewność, że to nie nastąpi. Sejmowa Komisja Infrastruktury, która zacznie prace nad nowelizacją 9 grudnia, ma prawo np. wystąpić o opinię prawną do Biura Analiz Sejmowych. Moim zdaniem powinna to uczynić. Miejmy jasność, jaki jest duch zmian i co naprawdę mają oznaczać litery tego ducha.
Natomiast – co do precyzowania ustawowych zapisów tego, czym jest “wchodzenie” i czym jest “wyraźny zamiar” – to trudno nie uznać, że jest to polski sposób na psucie a nie naprawę prawa.
Można to dobrze zobaczyć przy okazji innego zapisu nowelizacji, która właśnie trafiła do Sejmu, czyli zakazania pieszym używania smartfona na przejściu w sposób, który uniemożliwia im dostateczną obserwację drogi.
Dokąd się idzie brnąc w szczegóły?
Jeśli do tej pory pieszy przechodzący przez przejście zobowiązany jest do szczególnej ostrożności, to przecież od dawna ma (i będzie miał także po rządowej nowelizacji) określone obowiązki.
Czym jest szczególna ostrożność, wyjaśnia Art. 2 ust. 22 Prawa o ruchu drogowym:
“szczególna ostrożność – ostrożność polegającą na zwiększeniu uwagi i dostosowaniu zachowania uczestnika ruchu do warunków i sytuacji zmieniających się na drodze, w stopniu umożliwiającym odpowiednio szybkie reagowanie”.
Czy pieszy, który patrzy w smartfona tak, że nie może obserwować drogi – a więc nie jet w stanie odpowiednio szybko reagować i dostosować swojego zachowania do zmieniających się warunków i sytuacji – zachowuje ustawowo nakazaną mu “szczególną ostrożność”?
Po co więc zapisywać taki szczegółowy przypadek braku zachowania szczególnej ostrożności w ustawie? A jeśli zapiszemy jeden szczegół, co to oznacza dla rozumienia całości? Jeśli musimy szczegółowo wytknąć, że gapienie się w telefon uniemożliwiające obserwację drogi jest złe, to czy jednocześnie nie otwieramy wielkiego pola dla zachowań, które ustawowo zakazane nie są?
Przecież czytanie książki przy przechodzeniu przez przejście nadal skutkuje niezachowywaniem szczególnej ostrożności, ale nie będzie już szczegółowym zakazem porównywalnym z zakazem patrzenia się w smartfona.
Widzę tu bliską analogię z polskim zapisem dotyczącym używania telefonów przez kierowców. Prawo jest jasne – nie mogą mieć takiego telefonu w dłoni, nie mogą go trzymać. Stąd dość łatwo rozumieć, że każde rozproszenie uwagi używaniem telefonu – od rozmowy, przez pisanie sms, po używanie Facebooka (i nawet sprawdzanie godziny! – tak, są takie wyroki w Polsce), są zachowaniami niezgodnymi z prawem.
I gdybyśmy, tak jak w sprawie urządzeń mobilnych na przejściach, brnęli w wykluczanie szczegółowych użyć telefonu, tworzylibyśmy nieskończoną listę aktualizacji prawa (ile jeszcze rzeczy w przyszłości będzie możliwymi dzięki urządzeniom mobilnym?!).
Ostatecznie cały ten ambaras z zapisywaniem i interpretacją prawa jest smutną spuścizną polskiego wymiaru sprawiedliwości. Gdy w innych krajach system ten kształtuje linie orzecznicze, dzięki którym nie trzeba brnąć w szczegóły w ustawach (zobaczcie na pieszych przy przejściach w Niemczech – to dzięki sądom określono w końcu, w jakiej dokładnie odległości od przejścia można uznawać pieszych za tych, którzy mają zamiar przechodzenia itd.), w Polsce wciąż mamy sądy, w których w identycznych sprawach nawet w tym samym budynku dwaj różni sędziowie wydają skrajnie różne orzeczenia. Od lat więc próby precyzowania prawa – np. ta ministra Ziobry z odbieraniem uprawnień dożywotnio kierowcom po raz drugi złapanym za kierownicą o pijanemu – są tak naprawdę próbami ograniczenia dowolności czy wręcz rozpasania orzecznictwa polskich, niezależnych sądów.
Tylko to jest już rozmowa na zupełnie inny temat. Wykraczający poza tworzenie dobrego Prawa o ruchu drogowym.
Łukasz Zboralski