Connect with us

Rozmowy i opinie

Piotr Sarnecki, PZPO: mit o spisku producentów w sprawie opon zimowych jest jednym z najdziwniejszych

Opublikowano

-

Czy producenci chcą zmusić kierowców do używania zimowych opon żeby więcej zarabiać? Po co nam opony na różne sezony, skoro kiedyś wystarczyły jedne? Czy obowiązek zimówek nie będzie niebezpieczny, gdy w listopadzie zrobi się nagle 15 stopni na plusie? – Piotr Sarnecki, dyrektor generalny Polskiego Związku Przemysłu Oponiarskiego kontra zarzuty kierowców powielane w Internecie

Piotr Sarnecki, dyrektor generalny PZPO. Fot. PZPO

Piotr Sarnecki, dyrektor generalny PZPO. Mat. prasowe

Łukasz Zboralski: Kiedy tylko zaczyna się mówić o oponach zimowych, natychmiast w Internecie pada ten zarzut: firmy oponiarskie chcą, by kierowcy jeździli na zimówkach, bo chcą na tym zarobić i dlatego chcą sprzedawać dwa rodzaje opon…

Piotr Sarnecki: To chyba najdziwniejszy mit, jaki można sobie wyobrazić i szkoda, że tak popularny. Jeśli spojrzymy tylko na zyski, ostatni słupek w Excelu, to producentom opon jest naprawdę wszystko jedno, czy w ciągu 5-6 lat sprzedadzą statystycznemu kierowcy dwa komplety opon letnich, czy jeden letnich i jeden zimowych albo dwa lub trzy komplety opon całorocznych.

Po drugie, nie da się jeździć samochodem bez zużywania opon. A skoro tak to jeździjmy na takich, które nam zapewnią najwięcej bezpieczeństwa Z punktu widzenia kierowcy nie ma żadnych, powtórzę żadnych oszczędności z jazdy na jednym komplecie opon przez cały rok. I nieważne czy jeździmy cały czas na letnich, zimowych czy całorocznych. Jeżdżąc na jednych gumach cały rok szybciej je zużyjemy. To co więc „zaoszczędzimy” na przekładkach wydamy zaraz na nowe opony. Różnica to osiągi i bezpieczeństwo, na zapewnienie których nasi producenci wydają olbrzymie środki finansowe by ich produkty były najlepsze i najbezpieczniejsze. A to można osiągnąć jeżdżąc tylko na oponach dostosowanych do sezonu – od późnej wiosny do wczesnej jesieni na oponach letnich. Od późnej jesieni do wczesnej wiosny na oponach zimowych.

Zaraz, zaraz – przecież opony zimowe są jednak trochę droższe!

Zależy, kiedy się je kupuje. Jeśli kupuje się w listopadzie, grudniu, to są droższe jak każdy artykuł sezonowy. Jeśli ktoś będzie je kupował latem, a letnie zimą, to statystycznie wyjdzie mu taka sama cena. Wystarczy wejść w pierwszą lepszą porównywarkę cen w Internecie, żeby to zobaczyć, jakie są ceny opon, jakie są promocje, że opony można wziąć na raty. Ten argument naprawdę jest nietrafiony. Powtórzmy – mając samochód nie da się uniknąć wydatku na opony. To jest jedyny punkt styku auta z drogą. Każdego auta – i tego z silnikiem 100 KM i tego z mocą 300 KM. Cała nasza przyczepność zależy od jakości i stanu opon.

Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy. Polska jest dziś trzecim krajem w Europie jeśli chodzi o rynek opon zimowych. 50 proc. polskiego rynku to są opony zimowe lub całoroczne. Nie wyobrażam sobie firmy oponiarskiej, która chciała by ten rynek opon zimowych jeszcze powiększyć, bo to oznaczałoby wręcz wypychanie opon letnich. Nie mamy żadnego interesu w tym, żeby ten rynek zimowy jeszcze bardziej urósł. Być może dożyjemy czasów, gdy w Polsce średnio będziemy mieli po dwa samochody na osobę, to wówczas oczywiście rynek się rozrośnie, ale tak samo będzie to dotyczyć opon zimowych, letnich czy całorocznych Ale teraz tak szybko samochodów nie przybywa. Owszem, są cały czas nowe rejestracje, ale jednocześnie samochody są wycofywane i złomowane.

Czyli argument za uregulowaniem w prawie obowiązku korzystania z opon zimowych w pewnych miesiącach w Polsce jest tylko taki – że dzięki temu ma być na drogach bezpieczniej?

A czy to mało? Jesteśmy jednym z najgorszych państw pod względem ilości wypadków i kolizji w Europie. Wszędzie tam gdzie takie przepisy wprowadzono, w okresie jesienno-zimowym poprawiło się bezpieczeństwo kierowców i pieszych. Pamiętajmy też, że te przepisy nie dotyczyłyby tylko opon zimowych, ale także całorocznych z homologacją zimową (symbol płatka śniegu na tle góry – przyp. red.) Oczywiście o dobre całoroczne, bo nie każdy producent z taką technologią sobie radzi. Te opony muszą łączyć przysłowiowe wodę i ogień – czyli muszą być trochę dobre latem, gdy mamy asfalt ma 60 stopni Celsjusza, no i muszą być dobre zimą, gdy mogą być 3 stopnie Celsjusza ale może być i -15.
Podstawą naszych działań w sferze świadomościowej trwających od kilkunastu lat jest to, by pokazać jak bardzo zmieniły się opony zimowe. Kiedyś, w początkach lat 90’ to były opony na kopny śnieg, ubity na drodze. Od tego czasu każdy koncern zmienił technologię i te opony zimowe zapewniają bezpieczeństwo w większym zakresie warunków – od tych 7-10 stopni Celsjusza przy suchym asfalcie one są już na poziomie opon letnich. Im chłodniej, tym większą przewagę zyskują nad oponami letnimi i zapewniają większy margines bezpieczeństwa.

No, to trochę wytrąca kolejny argument, który wypisałem z Internetu. Bo część kierowców wciąż pyta: Po co mam kupować zimówki, skoro w Polsce nie pada czasem śnieg. Ostatnie zimy są łagodne, w niektórych regionach w ogóle nie bywało biało…

Myślę, że to jest trochę problem nazwy „zimowe”. Ona nie jest do końca trafna. Wolałbym, żeby mówić o tych oponach jako tych na chłodniejsze temperatury. To jest dziś wyznacznikiem tego, czy jeździmy jeszcze na letnich czy już na zimowych i kiedy na wiosnę z powrotem zmieniamy opony na letnie.
Kiedy temperatura spada rano poniżej 7-10 stopni Celsjusza, a przecież większość z nas korzysta z samochodu właśnie w takim trybie: rano – do pracy, wieczorem – do domu; to są już temperatury na opony zimowe. I nie musi być śnieg na drodze, by odczuć poprawę w przyczepności. Są śliskie drogi, leżą liście, opona letnia w takich warunkach sobie już przestaje radzić. Można to odczuć np. gdy się zjeżdża na zjeździe z autostrady, ekspresówki na tym łuku, gdzie wolno się jedzie, to przecież w sierpniu inaczej tam się jednak samochód zachowuje. Jesienią i zimą czujemy, że trzeba bardzo zwolnić na łuku.
Patrząc na czas, gdy są takie już temperatury – to w Polsce jest tak przez pięć miesięcy sezonu na opony zimowe czy całoroczne.

No to jeszcze inaczej na to spójrzmy. Sporo osób, nawet ci, którzy deklarują, że zmieniają opony na zimowe, nie chce, by im ktoś wyznaczał termin, w którym mają je mieć. Argument? Bo w listopadzie może się zdarzyć, że przez dwa tygodnie będzie 12 stopni Celsjusza. Tak przecież było ubiegłej jesieni. I czy wówczas nie lepiej jednak poruszać się na oponach letnich?

Ale jednak 15 stopni Celsjusza to nie są tak wysokie temperatury. Gdyby było 30 stopni Celsjusza, to tak. Jednak nie taki mamy klimat.

Dlaczego powinien być stały okres na zmianę? Bo gdybyśmy zostawili decyzję kierowcom we wszystkich innych sprawach, to nie jestem pewien, czy nie bylibyśmy na poziomie krajów afrykańskich jeśli chodzi o bezpieczeństwo drogowe. We wszystkich cywilizowanych krajach obowiązują pewne zasady społeczne, zapisane w prawie. I w 26 krajach Europy istnieją przepisy nakazujące jazdę na pod określonymi warunkami na oponach zimowych i całorocznych. Nie wprowadzono ich tam dla jakiś kaprysów, czy dlatego, że wszyscy się pomylili, tylko my w Polsce wiemy wszystko najlepiej. Tak nie można na to patrzeć. Skoro po wprowadzeniu tych przepisów w innych krajach notuje się znaczny spadek wypadków w okresie jesienno-zimowym, zwłaszcza w okresie takiego przejścia między jesienią i zimą oraz zimą i wiosną. My nie mamy w ogóle jeszcze dobrych nawyków zachowywania odpowiedniej odległości na drogach i jeśli do tego dołożymy jeszcze poranne mgły, śliskie drogi oraz letnie opony – to zaczyna się problem. Przecież nie ma dnia w dużym mieście, żeby na wylotówkach nie dochodziło do wypadku. A to nie tylko tragedia w nim uczestniczących, ale też koszty dla reszty stojących w korkach – opóźnienia dostaw, strata czasu, strata paliwa.

Jeśli wyznaczymy jeden dzień, w którym wszyscy mają założyć opony zimowe, to będzie nam tylko łatwiej tego przestrzegać. Przecież przy obowiązku jazdy w pasach też było wiele dyskusji. Też padały argumentu, że to decyzja osobista. To bardzo wąskie myślenie. Przecież to nie tylko jedna osoba płaci za konsekwencje wypadku. Całe społeczeństwo utrzymuje potem taką rodzinę, leczenie w szpitalu. Tak samo dyskutowano o obowiązku jazdy na światłach. Wszystkich ludzkich wątpliwości nigdy nie da się rozwiać – do dziś niektórzy wątpią w lądowanie ludzi na księżycu. Nie popadajmy jednak w skrajność. Większość kierowców jednak docenia zdroworozsądkowe zmiany przepisów.

Skoro większość kierowców wszystko rozumie, to po co nam te przepisy o obowiązku?

No właśnie po to, że jeśli dwie trzecie kierowców wie, dlaczego należy zmienić opony na zimowe lub całoroczne, to wszystko czasem na nic, jeśli na drogach jest 1/3 ludzi, która tego nie robi. I nagle jedna z tych osób wjedzie w tył ludzi stojących na autostradzie, bo się nie zatrzyma na czas. Albo wypadnie z zakrętu na przeciwny pas ruchu, na którym jadą ludzie samochodami wyposażonymi w odpowiednie ogumienie.

To po to wprowadzono przepis o obowiązku. Czyli jako kierowca możesz wymienić wcześniej, sam zdecydować. Prawo wyznacza tylko pewną granicę. Bo naprawdę nie należy czekać np. na pierwszy śnieg. O zmianie opon należy pomyśleć już wówczas, gdy robi się chłodno i mokro. Przewaga opon zimowych lub całorocznych z zimową homologacją jest potwierdzona w takich warunkach wszystkimi testami.

I znów jest wielu kierowców z wątpliwościami. Uważają, że jeśli firmy prowadzą takie testy, to trudno temu zaufać.

Ale jest cała masa testów niezależnych, dostępnych w Internecie. I nie mówię tylko o dziennikarskich, bo takie też są – np. test przy 5 stopniach Celsjusza na mokrej drodze pokazujący, że droga hamowania na oponach letnich jest dłuższa o dwa rozmiary samochodu – jest masa testów niezależnych organizacji takich jak ADAC. Oni nie są związani z żadnym producentem. Robią porównawcze testy opon letnich i zimowych. Tak samo zresztą przy testach opon letnich są porównania z zimowymi. Zachęcam, by nie patrzeć tylko na wykresy graficzne, tam trudno zobaczyć skalę. Warto patrzeć na wartości bezwzględne – jeśli w drodze hamowania jest różnica 6-9 m, to przecież to są dwie długości samochodu klasy miejskiej! Tego może nam zabraknąć w krytycznej sytuacji, by wyhamować przed przeszkodą.

Są jednak jeszcze i tacy kierowcy, którzy na te wszystkie dowody mówią tak: proszę pana, kiedyś, to jeździliśmy na jednych oponach cały rok i jakoś nikt nie narzekał. I to było w maluchu. A dziś mamy samochody wyposażone przecież w setki systemów i jeszcze mamy dopasowywać specjalne opony?

Po pierwsze – kiedyś, gdy maluch i syrenka dominowały na drogach to jednak mieliśmy dużo mniejszy ruch a większy zapas bezpieczeństwa. Samochody były słabsze, mieliśmy więc do czynienia z niższymi prędkościami. Tamte samochody były też lżejsze. Warto sprawdzić, jak zmieniał się jakiś konkretny model marki przez te lata. Jak poważnie cięższy jest obecny model od tego z lat 80. Czasem to różnica 20-30 proc. Auta „utyły” m.in. właśnie ze względu na wymogi bezpieczeństwa, większą sztywność nadwozia itp. A znając fizykę musimy zgodzić się z tym, że im ciało cięższe tym ma dłuższą drogę hamowania.

Nowe rodzaje opon pojawiły się więc nie po to, by wykreować rynek, ale niejako w odpowiedzi na zmieniającą się motoryzację – na coraz większe natężenie ruchu, na coraz więcej dróg z większymi dopuszczalnymi limitami prędkości. Producenci opon zobaczyli w testach, że jazda na oponach uniwersalnych nie jest już ani dobra latem ani zimą. Dlatego zaproponowali zrobienie opon typowo letnich i przekierowanie opon uniwersalnych jeszcze bardziej w zimowym kierunku. Główna różnica między nimi to ta, której nie widać – czyli bardziej miękka mieszanka w oponach zimowych, która nie twardnienie pod wpływem niskich temperatur. Razem z bardziej agresywnym bieżnikiem daje kierowcy większą pewność przyczepności w warunkach jesienno-zimowych. Krótko mówiąc: dawniej nie jeżdżono na takich oponach, bo takich opon nie było. I rzeczywiście nie było takiej potrzeby, bo nie było takich samochodów i takiej infrastruktury.

Jeśli chcemy wrócić do tamtych czasów, to musielibyśmy np. pozwolić średnio obywatelowi na jazdę samochodem tylko raz w tygodniu, administracyjnie zmniejszyć maksymalną moc silników samochodowych do 80 KM – no i wówczas moglibyśmy poluzowywać przepisy. Nie było by może trzeba ograniczać prędkości, bo samochody i tak się do niej nie rozpędzą.
Tylko to już jest poruszanie się w granicach absurdu. To szukanie na siłę spisków producentów opon czy producentów samochodów. Świat nie jest skonstruowany w oparciu o spisek.

A ta czuwająca nad kierowcami elektronika? Przecież to samochód czuwa nad tym, byśmy nie wpadli w poślizg.

No a skąd informacje bierze samochód? Większość tych czujników, poza radarowymi i optycznymi, bierze sygnał z koła. Opona musi więc być dostosowana do warunków czy mocy samochodu – bo i takie są przypadki, że ludzie przyjeżdżają 250-konnym samochodem i kupują najtańsze opony, byle tylko coś mieć i za 20 tys. ta opona jest zdarta, więc wydadzą więcej niż od razu na porządne opony. A samochód ani dobrze nie trzyma się zakrętów ani dobrze hamuje.

Technologia nas nie wyręczy. Cały czas jedynym punktem styku auta z nawierzchnią jest opona. I droga hamowania, przyczepność, przeniesienie napędu, zależą od jakości opon. Bardzo wielu ludzi wciąż nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Widuję bardzo mocne auta na najtańszych oponach na drodze. Ostatnio także bardzo wiele drogich SUV-ów na letnich oponach zimą czy na zimowych latem. Widać, co się z nimi dzieje. Wypadki nie biorą się znikąd. Wprawdzie nie mamy w Polsce systemu do badania ich przyczyn, ale można spojrzeć na dane z krajów ościennych, z podobnym klimatem. Jeśli tam ok. 36 proc. wypadków związana jest ze stanem opon, w tym również niedostosowaniem ich do pogody, to zakładam, że u nas te wartości mogą być większe. Mówimy więc o poważnej sprawie. O tym, że zmiana przepisów i przez to świadomości kierowców pomoże nam zachować więcej żyć na drogach. Ale i np. zapanować nad wzrostem składek ubezpieczeniowych.

Po kilkunastu latach kampanii społecznych i milionach złotych wydanych na przekonanie ludzi żeby na własne życzenie nie zabijali się na drogach jeżdżąc na złych oponach, jako producenci doszliśmy do muru. Nie jesteśmy w stanie przekonać więcej niż 2/3 kierowców w Polsce do tego, by zimą jeździli na oponach zimowych lub całorocznych z zimową homologacją. Na tą pozostałą 1/3 wpłynie już tylko zmiana przepisów. To będzie zarazem pokazanie, od kiedy kończy się bezpieczeństwo na oponach letnich i jednocześnie danie narzędzia służbom kontrolnym. I to jest w interesie wszystkich jeżdżących. To jest zabezpieczenie nam wszystkim bezpieczeństwa.

rozmawiał Łukasz Zboralski