Rozmowy i opinie
Ofiara wypadku Łukasza Ż.: O śmierci męża usłyszałam od psychologa, nikt z rodziny nie był mi w stanie tego powiedzieć

Opublikowano
5 miesięcy temu-
przez
luzW nocy z 14 na 15 września w Warszawie na trasie Łazienkowskiej Łukasz Ż. z ogromną prędkością uderzył a auto podróżującej innym autem czteroosobowej rodziny. Tata dzieci – pan Rafał – zginął na miejscu. Jego żona Ewelina i maluchy zostali ranni. Sprawca uciekł do Niemiec. Tam został zatrzymany i czeka na ekstradycję.
Poszkodowana w wypadku pani Ewelina, wciąż przebywając jeszcze w szpitalu, zgodziła się porozmawiać z BRD24.pl o tragedii, którą wyrządził jej rodzinie drogowy bandyta. Nie czuła się na siłach, by ujawniać swój wizerunek

ŁUKASZ ZBORALSKI: Ponad miesiąc temu, w nocy z 14 na 15 września, jechaliście całą rodziną samochodem w Warszawie, gdy w Wasze auto wbił się pędzący z gigantyczną prędkością Łukasz Ż. Skąd wtedy wracaliście do domu na Grochowie?
EWELINA: Byliśmy na fantastycznej uroczystości rodzinnej. To było spotkanie rodzinne poza Warszawą.
Pani mąż, Rafał, siedział z tyłu samochodu, między dziećmi. Zawsze tak jeździliście, że ktoś siedział z maluchami na tylnej kanapie?
Przed tamtą podróżą dzieci wykąpaliśmy, przebraliśmy w piżamki. Były gotowe do przełożenia do łóżek, bo w domu zostawiliśmy je rozścielone i gotowe dla dzieci – wiedzieliśmy, że wrócimy późno. No i tak, jak zazwyczaj, jedno z nas jechało z tyłu, żeby podać kocyk jak spadnie, czy żeby być tam blisko, gdy któreś dziecko się obudzi i poprosi o wodę.
Tego wieczoru odwoziliśmy jeszcze kuzynkę. I mąż tam między dziećmi z tyłu usnął.
Co pani zapamiętała z tego wypadku?
Wie pan… pamiętam moje pytania w szpitalu o moją rodzinę…
Ale żadnego huku, uderzenia, niczego pani nie zapamiętała? Ocknęła się pani w szpitalu?
Tak. Ja całego zdarzenia nie pamiętam. Może i dobrze, że nie pamiętam…
Co jeszcze pamięta pani z tego momentu w szpitalu?
Pamiętam ogromny smutek, kiedy się dowiedziałam, że mój mąż nie przeżył wypadku.
Powiedziano to pani w szpitalu, tak od razu?
W szpitalu, ale nie od razu, ponieważ od razu miałam operację i nie byłam tak od razu przytomna.
Gdy przekazywano pani tę straszną wiadomość, to pomagał w tym psycholog?
Tak, od samego początku pobytu w szpitalu jestem objęta pomocą psychologiczną. Informacji o śmierci męża została mi przekazana przez psychologa, bo nikt z najbliższej rodziny nie był mi w stanie tego powiedzieć.
Czy dzieci też dowiedziały się tego od psychologa, od kogoś z rodziny, czy już od pani? Czy w ogóle wiedzą?
Wie pan, my mamy niezwykłe dzieci. Staraliśmy się i staramy się wychowywać dzieci bardzo świadomie i ich nie oszukujemy. I tak, dzieci wiedzą, że ich tatuś nie żyje.
Z mężem byliście razem 18 lat. Jak się poznaliście?
Poznaliśmy się bardzo młodo, jako nastolatkowie. Nie byliśmy od razu parą. Najpierw łączyła nas znajomość, potem przyjaźń. Przez kilka lat się przyjaźniliśmy i potem spróbowaliśmy być parą. To była chyba najlepsza decyzja w naszym życiu. Mieliśmy zaledwie po 20 lat. W tym wieku ludzie chcą szaleć, wygłupiać się, chcą szukać swoich dróg życia, a my postanowiliśmy w tym wieku spróbować być razem.
Od razu razem zamieszkaliśmy i od razu wiedzieliśmy, że ta przyjaźń bardzo umocniła nasz związek. Od samego początku bardzo jasno mówiliśmy sobie, czego potrzebujemy, co jest dla nas ważne w naszym życiu i na tym opieraliśmy naszą miłość, nasz związek.
I jaki pan Rafał był? Ja wiem, że to trudno streścić człowieka w kilku zdaniach, ale spróbujmy…
Wie pan, że od razu się uśmiechnęłam, kiedy pan zadał to pytanie? Bo mój mąż był człowiekiem, który zawsze myślał najpierw o dzieciach, potem o mnie, na końcu o sobie.
Rafał był najcudowniejszym tatą na świecie. To był człowiek, który po pracy zmieniał ubrania, szedł z dziećmi na rower, jechał na basen, szedł na plac zabaw. To on nauczył oboje naszych dzieci jeździć na rowerze. Jedno i drugie uczył grać w piłkę, badmintona, jeździć na wrotkach czy na rolkach. To był człowiek, który miał tyle pomysłów na wspólne spędzanie czasu z dziećmi…
Rafał nigdy nie zostawił rodziców, rodziny bez pomocy. Swoją szczerością, swoim niezwykłym poczuciem humoru zdobywał relacje, takie przyjaźnie z ludźmi wokół nas. A poczucie humoru miał niezwykłe.
To był człowiek, na którego można było w każdej chwili liczyć i człowiek, który zawsze ze mną wszystko konsultował. Zawsze mówił, jaki jest plan i czy tak zrobimy. To był człowiek, dla którego rodzina, przyjaciele byli bardzo ważni. Kościół dla niego i dla mnie też zawsze był bardzo istotny.
To był niezwykły człowiek.
Pewnie snuliście plany. Bo przecież wszystkie rodziny je mają…
Oczywiście, że tak. Mieliśmy plany, żeby na ferie pojechać na narty z dziećmi, mieliśmy plany odwiedzenia kogoś.
Wypadek mieliśmy w nocy z soboty na niedzielę. A w niedzielę Rafał miał zabrać nasze dzieci na mecz Legii. Po mszy w kościele mieliśmy szybko zjeść obiad i dzieci miały razem z nim pojechać kibicować drużynie.
Tych planów było mnóstwo. Od tego, co zrobimy w wakacje, do takich najbliższych – do jakich przyjaciół pojedziemy w weekend.
Chciałbym zapytać też o takie przyziemne sprawy. Bo życie będzie dalej się toczyć i przecież bez męża i ojca będzie dla Was trudniejsze. Na przykład – kto teraz zajmuje się dziećmi, skoro pani wciąż jeszcze jest w szpitalu?
Wie pan, w ostatnim czasie utwierdziłam się w przekonaniu, bo ja wiedziałam o tym na co dzień, ale w ostatnim czasie utwierdziłam się tak na milion procent, że ci wszyscy bliscy nam ludzie, których zdobywaliśmy poprzez te wspólne 18 lat życia razem, oni są naszą rodziną, taką prawdziwą rodziną, na którą możemy liczyć w każdej chwili. To są nasi przyjaciele, którzy są niezwykle pomocni, tacy wspierający. I w tej chwili właśnie ta moja rodzina, rodzina mojego męża, nasi przyjaciele wspólnie wszyscy wspierają mnie w opiece nad naszymi dziećmi.
Przepraszam, że pytam o takie sprawy w obliczu utraty ukochanej osoby, ale przecież to też jest jakaś prawda o naszym życiu. Gdy traci się współmałżonka, to przecież też traci się pewne materialne wsparcie, choćby jakąś część dochodów. A rachunki nadal trzeba będzie płacić. Jak będzie teraz wyglądała pani codzienność?
To po raz kolejny powiem, że utwierdzam siebie i wszystkich wokół, że ja mam niezwykłych ludzi w moim najbliższym otoczeniu. Bardzo szybko zareagowali na taką prozę życia i nasz przyjaciel, nasz sąsiad założył zbiórkę na Pomagam.pl. Ta zbiórka się poważnie rozwinęła, dzięki czemu będę zabezpieczona na jakiś czas właśnie w kwestiach opłat, czy w kwestii płatności za rehabilitację, która mnie czeka jeszcze przez wiele miesięcy.
Mam też niezwykłe wsparcie bliskich w rodzinie. Wielokrotnie mnie pytano, czy mi starczy pieniędzy na to, żeby dokonać wszystkich opłat.
I jest prawdą to, co pan powiedział, że połowa dochodu domu odchodzi, a zobowiązania pozostają. Mnie wspierają bliscy. I jeśli tylko bym potrzebowała wsparcia, to wiem, że na pewno by mi go udzielili. Są tacy ludzie wkoło mnie, o których mogę naprawdę powiedzieć, że w każdej chwili zadbają, bym tą finansową prozę życia miała, jak to się mówi, ogarniętą.

Czy ten wypadek może zmienić coś w ludziach w Polsce, coś na naszych drogach?
Na pogrzeb męża napisałam list. Słowa pisałam szczerze, z serca. I pisałam tam, że mam nadzieję, że ten wypadek, sytuacja mojej rodziny, sprawi, że każdy z nas weźmie sobie do serca, by nie popełniać pewnych błędów.
Ja bardzo pragnę, żeby śmierć mojego męża nie poszła na marne – żeby to nie była po prostu kolejna śmieć, która jest spowodowana czyjąś beztroską, poczuciem, że za złe zachowania na drodze nic nie grozi.
Sprawca Waszego wypadku cztery razy łamał wcześniej sądowy zakaz prowadzenia pojazdów. Sędziowie w Polsce uznawali do tej pory, że takich ludzi nie można od razu wsadzać do więzienia. A pani jak uważa?
Ja się z jednej strony cieszę, że sprawa naszego wypadku została tak nagłośniona w mediach, bo dzięki temu wiem, że śmierć mojego męża będzie miała znaczenie dla nas, dla społeczeństwa. I mam nadzieję, że może ktoś wyciągnie z tego wnioski, bo takich zdarzeń są setki.
Może ktoś w końcu zrozumie, że to, jak podchodzimy do takich spraw, to jest pobłażanie. To jest po prostu pobłażanie tak naprawdę dla zabijania ludzi. To są zabójstwa. To jest premedytacja.
Może jest też szansa, że dojrzejemy do tego, by uczyć ludzi, że prowadzenie samochodu to naprawdę poważna sprawa, że od tego zależy ludzkie życie?
Ja sama bardzo późno podjęłam decyzję o kursie na prawo jazdy. Przez wiele lat odpowiadałam moim mężowi, czy mojej rodzinie, że nie czuję się gotowa. Bo nie czułam się gotowa wziąć odpowiedzialność za siebie, pasażerów obok mnie, ale i za pieszych czy kierowców, którzy będą obok mnie na drodze.
Mówili mi wtedy zawsze, że jestem śmieszna. A ja odpowiadałam, że po prostu nie czuję się gotowa, że nie mogę za to wziąć odpowiedzialności. Kiedy poczułam, że już mogę, że czuję się odpowiedzialna, byłam już po trzydziestce. Wtedy dopiero poszłam na kurs. Dla mnie to był dopiero ten moment, w którym wiedziałam, że w tej sferze mogę sobie zaufać.
I bardzo bym chciała, żeby kurs prawa jazdy był świadomą decyzją ludzi. Żeby nie było to tak, że po prostu jak masz 18 lat, to to robisz, bo już możesz, bo twoi koledzy mają i wypada, żebyś też miał. Lepiej, gdyby to była naprawdę świadoma decyzja. Żeby taki człowiek umiał już też powiedzieć „ja nie piję na tej imprezie, bo ja dziś prowadzę”.
I chciałabym, żeby ludzie naprawdę byli w pełni świadomi, na czym polega ta odpowiedzialność bycia kierowcą. Bo na przykładzie naszego wypadku jest to przecież tak jaskrawo, w pełni dostrzegalne.
Wspomniała pani, że byliście mocno związani z Kościołem. Nasza wiara katolicka kładzie pewien nacisk na przebaczanie tym, którzy wobec nas zawinili. Czy pani myśli, że będzie mogła kiedykolwiek wybaczyć Łukaszowi Ż. to, co zrobił?
Wielokrotnie zadawałam sobie to pytanie. Wielokrotnie szukałam odpowiedzi.
Odpowiem tak: dziś czuję ogromną tęsknotę za moim mężem, czuję smutek, że nie ma jego obok mnie. Czuję swego rodzaju żal, że moje dzieci się będą wychowywać bez taty obok, który odgrywał ogromne znaczenie w naszej rodzinie, w naszej codzienności. I nie wiem, co będzie, gdy spojrzę w oczy temu mężczyźnie, który spowodował wypadek, bo nie wiem, co ja wtedy poczuję…
WCIĄŻ MOŻNA POMÓC PANI EWELINIE I JEJ DZIECIOM: