Connect with us

Filmy

Prawie spowodował identyczny wypadek na autostradzie A1. Tragedia niczego nie nauczyła

Opublikowano

-

Minęły zaledwie dwa tygodnie od tragicznego wypadku na A1, w którym kierowca BMW staranował rodzinę. Jest o tym głośno we wszystkich mediach. Tymczasem kolejny kierowca na autostradzie A1 prawie doprowadził do takiego samego wypadku

Nie ma chyba nikogo w Polsce, kto nie słyszałby o tragedii na A1, do której doszło 16 września. Kierowca BMW pędził tam i najechał na rodzinę w Kia, wszyscy spłonęli. Sprawca – któremu prokuratura postawiła zarzut spowodowania wypadku śmiertelnego – według informacji brd24.pl zbiegł za granicę. Za Sebastianem Majtczakiem wystawiono list gończy i notę interpolu.

Wiadomo, że Majtczak jechał swoim BMW co najmniej 253 km/h. Na nagraniach widać, że jadąc szybko mrugał światłami kierowcy samochodu kia, ten wrzucił prawy kierunkowskaz i zaczął uciekać na środkowy pas ruchu. Niestety Majtczak zmienił decyzję i chciał wyprzedzać go z prawej strony. Ostatecznie najechał na tył samochodu rodzinnego, który stanął w płomieniach. Mama, tata i ich pięcioletni synek spalili się w aucie.

Dokładnie takie samo zachowanie i znów na autostradzie A1

Choć w sieci wszyscy prawie kibicują policji w złapaniu Majtczaka i żądają dla niego jak najwyższego wyroku, to jednocześnie na drogach często wielu dalej zachowuje się nie lepiej od ściganego kierowcy BMW.

Do sieci trafiło właśnie nagranie, na którym kierowca firmowego auta – ty razem skody – jechał według szacunków świadka 160-190 km/h. Dojechał blisko człowieka, który przemieszczał się lewym pasem, a gdy ten zaczął zjeżdżać na środkowy pas, kierowca skody postanowił wyprzedzić go z prawej. Zrobił więc na drodze szybkiego ruchu dokładnie to, co kierowca BMW przez którego spłonęła rodzina. Tym razem też niewiele brakowało, by oba auta nie zmieściły się na jednym pasie – bo obok nich jechał jeszcze samochód ciężarowy.

Wniosek jest oczywisty – kierowcy nigdy nie poprawiają swojego zachowania przez świadomość, że na drogach dochodzi do wypadków. Działa na nich tylko groźba kary. Te są – dla najskrajniej łamiących przepisy – wciąż jak widać zbyt niskie.

ai