Społeczeństwo
Komu nie pasowały samorządowe fotoradary? Szofer gwiazd: płaciłem po kilkanaście tysięcy mandatów
Opublikowano
3 lata temu-
przez
luzWłaściciel firmy transportowej, który wozi celebrytów i polskich biznesmenów, w filmie narzeka na obowiązek jazdy 50 km/h w obszarach zabudowanych i wspomina, że gdy były samorządowe fotoradary, płacił po kilkanaście tysięcy złotych za mandaty rocznie
Ten film z serii youtubowych wywiadów “Duży w maluchu” mówi bardzo wiele o tym, jak przedsiębiorcy transportowi w Polsce podchodzą do przepisów. I jak rozumieją to, co na drodze należy robić.
Gościem YouTubera w tym odcinku był niejaki Adam Cieciura. Chwali się tym, że od ponad 20 lat wozi polskich celebrytów, a obecnie zajmuje się transportowaniem biznesmenów. Wśród wielu anegdot, które opowiada w wywiadzie, jest też fragment poświęcony temu, jak kierowcy jego firmy – i on sam – widzą zasadność oznakowania.
– Sytuacja miast, które ja uważam – tu może być mega kontrowersja u ciebie – uważam, że 50 km/h w niektórych przypadkach jest w ogóle nieuzasadniona. Że to ewidentnie robi się tylko po to, żeby ludziom zabierać prawo jazdy, bo ustawiają się w takich miejscach policjanci, gdzie to nie musiałoby w żaden sposób kolidować… – mówi Cieciura. I od razu proponuje, żeby lepiej zająć się “pijanymi kierowcami” niż tymi, którzy w takich miejscach przekraczają prędkość. – Będziesz jechał o godzinie 2 w nocy 102 km/h chociażby na zakopiance, no i miałem taką sytuację, że mało przed policjantem nie klęczałem – kończy anegdotę.
Potem odnosi się szczegółowo do mandatów, które jako właściciel firmy transportowej musi pokrywać. – Były sytuacje, były lata fotoradarów, słynny wyjazd zawsze do Koszalina na górę, Białe Bory nie Białe Bory, te wszystkie najsłynniejsze fotoradary, to rzeczywiście po kilkanaście tysięcy roczne płaciłem za mandaty – wyznaje Cieciura. Zaraz jednak zaznacza: – Ale to były czasy “bezpunktowe”.
Zobacz fragment rozmowy dotyczący nieprzepisowej jazdy (przez cały wywiad obaj panowie jadą bez zapiętych pasów bezpieczeństwa, co stanowi udokumentowane wykroczenie):
Poseł i sprzedawca motocykli – to on “załatwił” samorządowe fotoradary
Polskie samorządy 1 stycznia 2016 r. straciły prawo do kontrolowania kierowców automatycznymi urządzeniami – wszystkimi, w tym także fotoradarami stacjonarnymi, których lokalizacje były uzgadniane z GITD, osadzane w miejscach rzeczywiście niebezpiecznych na drogach i oznakowane.
Tę poselską nowelizację firmował ówczesny poseł SLD (wcześniej Ruch Palikota) Maciej Banaszak. Był blisko związany z branżą motoryzacyjną – m.in. był współwłaścicielem największego w Poznaniu salonu motocyklowego. Obecnie, jak wynika z wpisów PKD jego jednoosobowej działalności gospodarczej, nadal zajmuje się tym biznesowo. W 2017 r. poszerzył działalność o hurtową i detaliczną sprzedaż samochodów.
Pomysł odebrania gminom narzędzi do poskramiania kierowców wspierał latami też znany najpierw z YouTube a potem z telewizji Emil Rau. zwany “łowcą fotoradarów”. To prywatnie także człowiek prowadzący usługi transportowe na polskim rynku.
Za odebraniem samorządom fotoradarów tuż przed wyborami parlamentarnymi w 2015 r. zagłosowali posłowie wszystkich opcji – od lewa do prawa. Setki masztów w Polsce najpierw zafoliowano, a potem zdemontowano. Efekt tego populizmu był liczony ofiarami śmiertelnymi. Jak zbadał Instytut Transportu Samochodowego – tam, gdzie zafoliowano fotoradary, o blisko 50 proc. wzrosła liczba śmiertelnych wypadków [CZYTAJ TEN RAPORT].
GITD, który jako jedyny operuje dziś fotoradarami na polskich drogach, zupełnie sobie z tym nie radzi. CANARD nie nadąża z obsługą niewielkiej liczby urządzeń, przez co część z nich jest tak wysoko wyskalowana, by łapać tylko potężne przekroczenia prędkości np. o 40 km/h i więcej. Jak wskazała Najwyższa Izba Kontroli – i tak ogromna liczba kierowców pozostaje nieukarana, mandaty się przedawniają, do skarbu państwa nie wpływają setki milionów złotych i efekt prewencyjny jest osłabiany.
luz