Wspomnienia
Maciej Kress 1978-1998

Opublikowano
4 lata temu-
przez
luzW ostatnie wakacje mieliśmy wszystko, czego mogą pragnąć młodzi ludzie – indeksy w kieszeniach, dziewczyny i wolny czas. Tylko wtedy właśnie czas stanął w miejscu. Ja wciąż Cię Maćku pamiętam…

Maciej Kress, lata 90. W Tatrach, podczas wchodzenia na Granaty na szlaku Orlej Perci Fot. arch. prywatne
W trzeciej klasie bydgoskiej szkoły średniej Maciej dołączył do naszego zwariowanego pokoju w internacie. To chyba był ten moment, kiedy zaczęliśmy się tak naprawdę przyjaźnić. Bliżej niż tylko „kumple z klasy”. Wspólne życie spaja.
Zawsze mu zazdrościłem pracowitości i zawzięcia. Wszyscy wtedy graliśmy na gitarach. Maciek na pewno był trochę mniej od nas muzykalny, ale tytaniczną pracą w technice grania szybko nas przeskakiwał. I tak było ze wszystkim.
Do tego pedant. Moja szafa w pokoju była kotłowiskiem rzeczy. Jego – idealnie ułożona. Dziesięć biały koszulek, dziesięć białych skarpetek i tak dalej. Był do tego stopnia zorganizowany i poukładany, że czasem nie wytrzymywał mojego chaosu i układał w mojej szafie.
Jako jedyny z nas dysponował pod koniec średniej szkoły własnym mieszkaniem w Pile. Robiliśmy tam umiarkowanie szalone imprezy. Umiarkowanie – bo przed nimi katalogował i wynosił do piwnicy wszystkie rzeczy, które mogliśmy niechcący uszkodzić. Jakieś tam dzbany na kwiaty i porcelanowe figurki (a i tak udało mi się coś niechcący w końcu potłuc).
Oczywiście robił też z nami rzeczy lekko szalone. Jak porwanie się na jeden raz na Orlą Perć z małymi kanapkami, minimalną ilością picia (jak nam potem smakowało jedno piwo 0,3, które pokazał nam dopiero podczas schodzenia w dolinę z Zawratu!).
Ostatni rok w technikum łatwy nie był. W trójkę – z drugim Maćkiem – nocami tyraliśmy nad pracą dyplomową, usypiając z lutownicą w ręku, byle zdążyć z terminem. Udało się. Wszystko się udało. Obroniliśmy fajną pracę. Zdaliśmy egzaminy zawodowe. Zdaliśmy maturę. I zdaliśmy egzaminy na studia. Maciek wybrał informatykę.
I wtedy nadeszły nasze najdłuższe wakacje 1998. I najsmutniejsze. Do dziś pamiętam ten dzień, gdy w górach odebrałem telefon. Informacja była krótka: Maciek miał wypadek i nie żyje. Gdy się ma 19 lat to jest wiadomość, której nie chce się zrozumieć i przyjąć. Czarny krawat, marynarka i kilka godzin w pociągu do Stargardu Szczecińskiego. Cała klasa. Największe chłopy ryczą jak dzieci. Trumna w kościele, do której nie mam siły podejść. Nie podchodzę.
Maciek z dziewczyną jechali na wakacje. Na stopa. Wsiedli z kierowcą, który spowodował wypadek. Maciej siedział z przodu. On jedyny z tej trójki nie przeżył wypadku.
Kim byłby dziś? Sądzę, że jakimś super specjalistą. Może właścicielem firmy informatycznej? Z jego zawzięciem i pracowitością nie widzę limitu osiągnięć. Pewnie miałby żonę. I dzieci. Pewnie tak jak do dziś spotykamy się w gronie szkolnych przyjaciół z całym rodzinami, spotykalibyśmy się i z nim.
To wszystko zostało mu odebrane. Nie z jego woli. Nam pozostaje już tylko pamiętać. I ja pamiętam.
Przyjaciel
