Rozmowy i opinie
Działania pozorowane – przymusowe kaski rowerowe pogarszają bezpieczeństwo

Opublikowano
16 minut temu-
przez
luzKaski to temat zastępczy, który ma odwrócić uwagę od prawdziwych źródeł zagrożenia na drogach i przerzucić odpowiedzialność na niechronionych uczestników ruchu. To temat tak śliski i niebezpieczny, że jeśli politycy koniecznie chcą się nim zajmować, to lepiej niech od razu włożą kaski
Zamieszczony na portalu brd24.pl tekst Łukasza Zboralskiego pt. „Organizacje rowerowe zwalczają obowiązek kasków dla dzieci. W przeciwieństwie do nich przeczytałem badania, na które się powołują” wywołał łatwą do przewidzenia reakcję środowisk, o których mowa. Artykuł zawiera kilka tez, co do których obie strony są zgodne, np. że taki obowiązek skutecznie zniechęci nastolatków do korzystania z systemów rowerów miejskich. Jednocześnie jednak redaktor zarzuca Polskiej Federacji Rowerowej, że nie ma lepszych argumentów niż „badania z Antypodów sprzed 30 lat”, czy że „nie mieści im się w głowie, że kask pomaga przy zderzeniu z samochodem”. Uważa, że cytowane badania nie dowodzą spadku ruchu rowerowego, a organizacje niepotrzebnie histeryzują. Czy ma rację? I czy nie jest tak, że wprowadzenie kar za brak kasków może przyczynić się do… pogorszenia poziomu bezpieczeństwa?
Powrót do rowerowych wieków ciemnych
Zacznijmy od tego, że nie należy się dziwić, iż w dyskusji o kaskach jako argument często służą badania z ubiegłego wieku. To właśnie w szalonych latach dziewięćdziesiątych lub wcześniej pomysły ubrania rowerzystów w hełmy na siłę miały największe szanse zostać zrealizowane, ponieważ wiedza na ten temat nie była wtedy dobrze rozpowszechniona i nie działało wtedy wystarczająco wiele organizacji, które byłyby w stanie się temu skutecznie przeciwstawić. Dopiero w 1998 r. Europejska Federacja Cyklistów opublikowała stanowisko, w którym wykazała, że przepisy nakazujące używanie kasków niezmiennie skutkują zniechęceniem ludzi do przemieszczania się rowerem i przez to mają zdecydowanie więcej negatywnych niż pozytywnych skutków dla zdrowia. Tak było nie tylko na Antypodach czy w Ameryce Północnej, bo dane na temat szkodliwych skutków wprowadzenia przymusowych skorup także w Europie są dostępne na stronie tej organizacji.
Teraz jednak blady strach padł na stowarzyszenia rowerowe w Polsce, bo ich największy koszmar ma się ziścić także w naszym kraju. A może niepotrzebnie się obawiają? Może ten spadek ruchu rowerowego nie będzie aż tak straszny, bo teraz są inne czasy?
Otóż ich obawy jak najbardziej są uzasadnione, przy czym stwierdzenie, że „na skutek wprowadzenia obligatoryjnych kasków dla nieletnich ruch rowerowy spadnie” jest, delikatnie mówiąc, pewnym niedopowiedzeniem. Spadek ruchu rowerowego to może wystąpić na skutek np. gorszej pogody w danym roku i nikt nie obwieszcza katastrofy z tego powodu.
Poza tym, jeśli do tej pory do jakiejś szkoły na rowerach dojeżdżało przykładowo 20 uczniów, z czego 10 w kaskach, a po zmianie prawa i skutecznym jego egzekwowaniu będzie dojeżdżało 10 (100% w skorupach, więc pełny sukces), to kto by zauważył taką różnicę? W kolejnych latach, na skutek różnych zachęt i poprawy infrastruktury, ta liczba może z powrotem wzrosnąć do 20 i proszę – Polacy nic się nie stało, a aktywiści niepotrzebnie nas straszyli, prawda?
Nieprawda. Bo procentowe zmiany, na które wpływ mają różne czynniki, nie do końca oddają istotę problemu. Tu chodzi o coś więcej niż o to, czy ruch rowerowy zmieni się w danym czasie o ileś procent. Przede wszystkim chodzi o to, czy rower ma być traktowany jako „normalny” środek transportu, odpowiedni praktycznie dla każdego, czy jako fanaberia dla garstki fanów jazdy w hełmach. Dopiero to przekłada się na wykresy widoczne w statystykach.
Choć można znaleźć pozytywnie wyróżniające się przykłady, to jednak ogólnie Polska jest dopiero na początku drogi do upowszechnienia rowerów jako środka transportu wykorzystywanego na co dzień. Aby to osiągnąć, kluczowe jest przyzwyczajenie dzieci do korzystania z rowerów od najmłodszych lat, bo w późniejszym wieku dużo trudniej jest zmienić nabyte nawyki. Braki w infrastrukturze, nieprzyjazne prawo skutecznie utrudniają realizację tego celu. W tym momencie ostatnią rzeczą, jaką potrzebują organizacje próbujące na przekór otaczającej rzeczywistości zachęcić młodzież do dojazdów rowerem do szkół, jest pomysł narzucenia kasków siłą. Dlatego nie należy się dziwić ich reakcjom ani liczyć na to, że w razie przeforsowania zmiany przepisów poprzestaną na niezadowoleniu – można się wtedy spodziewać zakrojonych na szeroką skalę działań odwetowych w postaci nagłaśniania szkodliwych stron skorup oraz absurdów z nimi związanych i może się okazać, że efekt będzie odwrotny do zamierzonego. Wszak to nie pierwszy raz, kiedy muszą odpierać tego rodzaju ataki (regularnie jacyś posłowie wyskakują z takim pomysłem, a wojny kaskowe zdarzają się co kilka-kilkanaście lat), a nigdy nie będzie z ich strony zgody na zablokowanie rozwoju ruchu rowerowego i pozostanie w zacofaniu przez kolejne pokolenia.

Tak według fachowców od tzw. Bezpieczniactwa Ruchu Drogowego powinien ubierać się bezpieczny rowerzysta. fot. Rowerowy Białystok
Prokaskowi aktywiści nie będą potem zajmowali się tłumaczeniem „a zimą to sobie drogie dzieci dojeżdżajcie do szkoły w kaskach narciarskich, a na deszcz to sobie kupcie specjalne kurtki dla kolarzy, bo w zwykłym kapturze kask się nie zmieści” itd. To po prostu nie są kwestie, którymi zawracają sobie głowę osoby, dla których spokojna jazda po drodze rowerowej należy do tej samej kategorii, co robienie akrobacji na hulajnodze w skateparku.
Kiedy drogi w Holandii są zasypane śniegiem, parkingi rowerowe przy szkołach i tak są pełne rowerów. Widoczne na filmie nakrycia głowy to czapki i kaptury, a nie kaski.
Kask chroni przed urazami głowy, a kapitan Oczywisty pozdrawia
Nie ma większego sensu przekonywanie organizacji rowerowych „twardymi danymi” na temat tego, że „kaski są skuteczne, bo zmniejszają ryzyko urazu głowy o X%” czy „gdyby N ofiar wypadków miało kaski, to teoretycznie mogłoby przeżyć” – one o nich dobrze wiedzą i zwykle ich nie kwestionują. Gdyby to nie była prawda, to nie byłoby sensu kupować kasków do jakiegokolwiek zastosowania. Jest tylko jeden problem, który redaktor Zboralski sam zauważył: przecież piesi czy osoby jeżdżące innymi pojazdami też ulegają urazom głowy. Tysiące ludzi jest potrącanych na przejściach, tysiące giną w samochodach.

Takie wiadomości nigdy nie są przekazywane z komentarzem, że „pieszy/kierowca/pasażer nie miał kasku”. A w przypadku rowerzystów uwaga skupia się na braku kasku nawet jeśli nie ma to żadnego związku z odniesionymi obrażeniami.
A jednak nikt na taką okoliczność nie zakłada skorupy z myślą o tym, że „jeśli wjedzie we mnie samochód, to przynajmniej będę miał trochę zabezpieczony czubek głowy, więc może przeżyję, a przecież kask mi nie zaszkodzi”. Nikt nie proponuje tego nawet dzieciom, które bywają mniej ostrożne na drogach i które nie mają żadnej możliwości wymusić ostrożności na kierowcy, który ich wozi. Dlaczego więc wymyślono, aby w ten sposób „uszczęśliwiać” młodych jeżdżących na rowerach i do tego egzekwować ten pomysł przy pomocy policji?
Prawdopodobnie wynika to po części z prosamochodowego myślenia, po części z patologicznego stanu, w jakim znajduje się infrastruktura w Polsce czy w krajach, w których nakaz używania skorup już został wdrożony. Jazda rowerem kojarzy się ludziom z czymś niebezpiecznym, więc próbują sobie to zrekompensować przy pomocy kasków, które dają im jakieś poczucie bezpieczeństwa.
Bo np. w kraju tak doświadczonym z ruchem rowerowym jak Holandia o pomysłach w stylu „obowiązkowe kaski do 16 lat” się nie dyskutuje. Jakoś nie chcą mieć tam drugiej Estonii, Chorwacji czy innego państwa zza Żelaznej Kurtyny.
Jak widać na powyższym filmie, rodzice dzieci dojeżdżających do szkół w Holandii generalnie nie widzą potrzeby zakładania kasku w tym celu. Ci Polacy, którzy uważają się za lepszych od nich ekspertów od bezpieczeństwa ruchu rowerowego, popukaliby się po głowach i powiedzieliby im, że są stuknięci. Tymczasem takie podejście Holendrów raczej nie wynika wcale z dylematu „czy ratować dzieci przed urazami głowy, czy lepiej, żeby więcej jeździły na rowerach, choćby miały się pozabijać”, bo z prędkością rzędu kilkunastu kilometrów na godzinę można łatwo biegać na własnych nogach. Dane z wypadków potwierdzają, że to po prostu nie jest prędkość, która skutkuje nieproporcjonalnie wysokim ryzykiem urazu głowy. Oczywiście i przy takiej prędkości należy uważać, ale istnieją lepsze sposoby na zapewnienie sobie wtedy bezpieczeństwa niż założenie kasku.
Ryzyko indywidualne a bezpieczeństwo zbiorowe
Rozwialiśmy już wątpliwości co do tego, że kaski mogą chronić ich użytkowników, przynajmniej jeśli prawidłowo je stosują. Skąd więc biorą się te wszystkie badania o braku korelacji między przymusem stosowania hełmów a ryzykiem odniesienia poważnych obrażeń w wypadkach, a dokładniej: jeśli spadek ofiar wśród rowerzystów występuje, to procentowo jest on podobny do spadku liczby samych rowerzystów?
Po części z tego, że kask noszony z przymusu – niedbale włożony, źle dopasowany, lub nieprawidłowo wyregulowany („80% dzieci miało źle założony kask”) nie spełni swojego zadania. Ale też z tego, że zupełnie czymś innym jest zmniejszenie skutków wypadku, jeśli już do niego dojdzie, a czym innym są efekty zmuszenia do noszenia hełmów całej populacji, jeśli weźmie się pod uwagę wszystkie negatywne tego konsekwencje. A one także występują, z czego niewiele osób zdaje sobie sprawę.
Po co mi mózg – mam kask
Jedną z nich jest dobrze znany w psychologii mechanizm tzw. kompensacji ryzyka. Polega ona na tym, że kiedy ludzie czują się bardziej chronieni, to mogą zachowywać się mniej ostrożnie. Ten mechanizm działa nie tylko w przypadku stosowania kasków rowerowych, ale też np. narciarskich, które są podawane jako przykład w obecnej debacie na temat tych pierwszych.
Tym, którzy nie ufają statystykom, może da do myślenia taka anegdota opowiedziana przez pewnego internautę:
„Byłem dziś świadkiem jak brak kasku być może uratował komuś życie. Wjechałem sobie rowerem na górę, dość stromą, gdzie w zimie jeździ się na nartach, było tam kilku nastolatków, z których jeden pyta pozostałych: „to co, ścigamy się kto pierwszy na dole”? Jeden chyba stchórzył i mówi „ja odpadam, bo nie mam kasku”. Wreszcie nie zjechali, bo nie chcieli go zostawiać. To tylko pokazuje, jak dzisiejsza młodzież zatraciła już resztki instynktu samozachowawczego. Jak by miał kask, to by zjechał, bo mu wmówiono, że w kasku jest bezpiecznie. A zjechać z tej góry nawet w kasku, to głupota i nie jeden już się tam połamał. Jak byłem dzieckiem, to nikt się nie odważył stamtąd zjechać, teraz co jakiś czas widuję takich samobójców (zwykle w kaskach), ale jeszcze nie widziałem, żeby ktoś do końca dojechał bez upadku”.
Choć nie ma pewności, na ile ta relacja jest autentyczna, to na pewno takie i inne podobne przypadki mogły się wydarzyć. Z poruszaniem się po drogach publicznych jest podobnie, tylko że tu odpowiednikiem zjazdu ze stromej góry jest np. niezwracanie uwagi na dziury w nawierzchni lub nieupewnianie się, czy można bezpiecznie przejechać przez skrzyżowanie.
Wiele ludzi mówi: „Kask uratował mi życie”. Jest ich tak wielu, że aż dziwne, że tyle osób popełniających jazdę rowerem bez kasku taki wyczyn przeżyło. Ale czy ci pierwsi zadają sobie pytanie: „Dlaczego w ogóle doszło do sytuacji, w której kask musiał mnie ratować”? Czy jednak nie powinni raczej mówić: „Założyłem kask i mniej uważałem, bo liczyłem na to, że w razie wypadku mnie uratuje”? Niekoniecznie chodzi tu o celowe podejmowanie ryzyka – często jest to kwestia podświadomych odruchów i wzmożonej lub osłabionej czujności.
Chcesz być wyprzedzany „na gazetę” – załóż kask
Dla tych, którzy obiecają sobie, że po założeniu kasku nie będą jeździć mniej ostrożnie, mamy złą wiadomość – skorupa daje fałszywe poczucie bezpieczeństwa nie tylko ich użytkownikom, ale też innym uczestnikom ruchu.
Tutaj trzeba przytoczyć słynne badanie Iana Walkera (jego wyniki nigdy nie zostały obalone):
„W 2006 r. podłączył do swojego roweru komputer i elektroniczny czujnik odległości. Zarejestrował w ten sposób 2,5 tysiąca samochodów, które wyprzedziły go podczas jazdy. Przez połowę czasu miał na głowie kask, przez drugą połowę jechał z odkrytą głową. Z zebranych danych wynikało, że kierowcy mieli tendencję do mijania go w mniejszej odległości, kiedy jechał w kasku. Wyprzedzali go średnio o 8,5 centymetra bliżej”.
Kierowcy postrzegali rowerzystów w kaskach jako lepiej zabezpieczonych przed kolizją, więc mniej uważali przy wyprzedzaniu ich. Czy więc należy usiłować chronić samą głowę kawałkiem styropianu, a jednocześnie narażać się – być może tylko nieznacznie bardziej – na potrącenie przez samochód? Każdy powinien podjąć decyzję sam.
Mniej rowerów na drogach to gorsze bezpieczeństwo
Różne statystyki potwierdzają korelację między większym ruchem rowerowym (lub pieszym) a większym poziomem bezpieczeństwa rowerzystów (pieszych). Takie dane są dostępne także dla pojedynczych skrzyżowań w obrębie poszczególnych krajów, co sugeruje, że nie tylko wyższe bezpieczeństwo skutkuje wzrostem liczby użytkowników (jakość infrastruktury w obrębie danego kraju jest w dużym stopniu podobna, a pojedyncze gorzej zaprojektowane skrzyżowanie rzadko kiedy jest w stanie zniechęcić ludzi do danego środka transportu), ale sama wyższa liczba ludzi przemieszczająca się w danym miejscu skutkuje tym, że w większej grupie są bezpieczniejsi.
Ponieważ wiarygodność statystyk jest przez niektórych poddawana w wątpliwość, warto posłużyć się też przykładem: w USA zależność społeczeństwa od motoryzacji osiągnęła taki poziom, że w wielu miastach podobnie mało ludzi porusza się pieszo, jak w Polsce jeździ rowerem. Ci, którzy mają doświadczenie z tamtejszym ruchem drogowym, mogą się przekonać, że jeśli Amerykanie unikają chodzenia pieszo, to nie spodziewają się spotkania pieszych na drodze i nie uważają na nich.
W przypadku rowerów problem jest analogiczny. Jeżeli kierowcy nie są przyzwyczajeni do tego, że na przejazdach rowerowych regularnie spotykają rowerzystów, to nie mają odruchu wypatrywania ich, lecz traktują ich jako intruzów pojawiających się czasem na ich drodze nie wiadomo skąd.
„Niech policja wreszcie weźmie się za te cholerne dzieci na rowerach!”
Nikt nie broni rodzicom, aby wymagali od swoich dzieci jazdy w kasku. To ich światopogląd i mają wolność w podjęciu decyzji w tej sprawie, przynajmniej na razie. Ale angażowanie do tego celu policji to opcja atomowa. Policja ma ważniejsze sprawy niż ściganie dzieci bez kasków i szukanie ich rodziców, bo tylko ich mogliby ukarać. Policjant zaangażowany do tego celu nie będzie mógł w tym czasie np. kontrolować pędzących z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę nielegalnych elektrycznych hulajnóg – a jak wynika z informacji uzyskanych od lekarzy specjalizujących się w medycynie ratunkowej, to właśnie one są przyczyną ostatniego wzrostu liczby wypadków, nad którym załamuje ręce rząd. I to kolejny przykład, jak na skutek nakładania kar za brak kasków poziom bezpieczeństwa może się obniżyć.
A co z „dramatycznym apelem środowiska medycznego”?
Przecież o nakaz stosowania kasków od lat apelują niektórzy polscy lekarze i ratownicy. Czy ich głos też należy zignorować? Wszak tylu tragediom rzekomo można by zapobiec (przynajmniej teoretycznie), gdyby zastosować tak prosty w użyciu (jak mogłoby się wydawać) środek ochronny jak kask, więc nad czym tu się zastanawiać?
Osoby, których praca polega na ratowaniu życia innym, na pewno zasługują na wielki szacunek. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że nie mają oni pełnego obrazu sytuacji. Kiedy nie uda się uratować pacjenta z pękniętą czaszką, to pojawia się jedna myśl: „gdyby miał kask, to mógłby przeżyć”. A już niekoniecznie przychodzi refleksja, że gdyby zachował podstawowe środki ostrożności, to nie tylko by przeżył, ale też np. nie rozwalił sobie twarzy i nie złamał kręgosłupa. Nie mówiąc o rozważaniach na temat bardziej dalekosiężnych skutkach przymusu noszenia kasków, takich jak zgony z powodu epidemii otyłości, miażdżycy i innych chorób, do których przyczynia się brak aktywności fizycznej. Gdyby ktoś na podobnej zasadzie domagał się wprowadzenia obowiązkowych kasków dla kierowców czy pieszych, to pewnie sami postrzegaliby to jako wykorzystywanie ludzkich tragedii do przeforsowania absurdalnych przepisów i do takich wniosków doszliby nawet bez analizy wpływu takich zmian na zdrowie publiczne.
Nie tylko urazom głowy, lecz i innym poważnym uszkodzeniom ciała podczas jazdy na rowerze zdecydowanie należy zapobiegać – ale są na to zdecydowanie lepsze sposoby niż hełmy. Nie pędzić z góry, bo można się łatwiej wywrócić, zachować odstęp od wysokiego krawężnika, aby o niego nie zahaczyć, stosować zasadę ograniczonego zaufania – to są rzeczy, których uczą dzieci odpowiedzialni rodzice. Policja natomiast powinna zająć się sprawdzaniem, czy nastolatkowie nie jeżdżą na niebezpiecznych turbo-hulajnogach, które nie są dopuszczone do ruchu, czego rodzice często nie są świadomi.
A kaski to temat zastępczy, który ma odwrócić uwagę od prawdziwych źródeł zagrożenia na drogach i przerzucić odpowiedzialność na niechronionych uczestników ruchu. To temat tak śliski i niebezpieczny, że jeśli politycy koniecznie chcą się nim zajmować, to lepiej niech od razu włożą kaski – przynajmniej dadzą im jakieś poczucie bezpieczeństwa…
Jan Chrapek