Rozmowy i opinie
Ile prawdy jest w tekstach motodziennikarzy o tym, że “kierowcy łatają budżet”?
Opublikowano
1 tydzień temu-
przez
luzDziennikarze motoryzacyjni sugerują, że kary dla kierowców są po to, by politycy mieli w budżecie pieniądze. Ile jest w tym prawdy, a ile populizmu obliczonego na wzbudzanie emocji?
Wydawało mi się, że pewien czas w polskich mediach mamy już za sobą. Czyli, że pożegnaliśmy dawno wadliwe spojrzenie na fotoradary jako urządzenia do “łupienia kierowców” i rozumiemy, iż to narzędzie w miejscu instalacji zmniejsza liczbę śmiertelnych wypadków o połowę (potwierdzalne badaniami od dekad). Wydawało mi się też, że raczej chcemy rugować z dróg tych, którzy pędzą, łamią zasady i zagrażają innym – i dlatego częściej domagamy się wręcz intensywniejszej pracy drogówki.
Jednak wczoraj w serwisie Interia Motoryzacja przeczytałem tytuł tekstu Pawła Rygasa: “Sypią się mandaty po 5 tys. zł. Kierowcy znów łatają budżet”. Wprawdzie tytuł jest sprzeczny z samą treścią tekstu, bo nie ma w nim ani słowa o tym, by większe wpływy z mandatów wynikały z chęci pozyskania większych kwot do budżetu państwa, jednak poczułem, że może warto w końcu zarówno dziennikarzom motoryzacyjnym jak i ich czytelnikom coś wyjaśnić.
Nie do “budżetu”, ale wyłącznie na drogi
Po pierwsze, czego nie zaznaczają dziennikarze piszący o tej sprawie, od 2022 r. wpływy z grzywien za wykroczenia drogowe nie trafiają do budżetu państwa i nie rozpływają się tam we wszystkich przychodach i wydatkach. Trafiają w ściśle określone miejsce, czyli do Krajowego Funduszu Drogowego, z którego w Polsce finansowane są wyłącznie budowy dróg i ich przebudowy. W ubiegłym roku te pieniądze zasiliły trzy konkretne programy:
“Rządowy Program Budowy Dróg Krajowych do 2030 r. (z perspektywą do 2033 r.)”;
„Program Budowy 100 Obwodnic na lata 2020 – 2030”;
„Program Bezpiecznej Infrastruktury Drogowej 2021 – 2024”.
Zatem, jeśli już trzeba by się silić na jakiś tytuł związany z pieniędzmi z mandatów drogowych, trzeba by rzetelnie pisać, że “kierowcy znów dają na drogi”!
Nie miliardy, ale niecały promil
Warto też przyjrzeć się danym, które pojawiają się w takim kontekście w wielu publikacjach, nie tylko tej Pawła Rygasa. Chodzi o kwoty grzywien w drodze mandatów karnych, które dziennikarzom podaje Krajowa Administracja Skarbowa. Z danych KAS wynika bowiem, że w 2022 r. nałożono w Polsce mandatów na kwotę ok. 903 mln zł, w 2023 r. – 1,169 mln zł, a do końca września tego roku już na kwotę 1,130 mln zł.
Po pierwsze, to są kwoty wszystkich grzywien z wszystkich mandatów, nie tylko tych, które policja wystawia kierowcom popełniającym wykroczenia. Dziennikarze przechodzą jednak nad tym do porządku sugerując, że najwięcej grzywien to i tak te “drogowe”, więc można przyjąć, że porównujemy dobre liczby.
No to zerknijmy do dokumentu przygotowanego przez Bank Gospodarstwa Krajowego – “Sprawozdanie z wykonania planu finansowego Krajowego Funduszu Drogowego w 2023 roku”. Przedstawiono tam strukturę wpływów do KFD w ubiegłym roku. Już tu widać, że “Opłaty drogowe, kary, grzywny” stanowią nawet tylko w budżecie funduszu na drogi zdecydowaną mniejszość środków. A gdzie tu dopiero mówić o całym budżecie państwa!
Idźmy dalej, bo przecież pozycja “Opłaty drogowe, kary, grzywny” – która sięga tu prawie miliard złotych rocznie – to nie tylko mandaty wystawione kierowcom łamiącym przepisy. To też np. kary umowne nakładane na wykonawców inwestycji przez GDDKiA. W ramach tego niecałego miliarda jest też gigantyczna kwota opłat drogowych, kar i grzywien nakładanych zgodnie z ustawą z 6 września 2001 r. o transporcie drogowym, ustawą z dnia 21 marca 1985 r. o drogach publicznych
oraz ustawą z dnia 20 czerwca 1997 r. Prawo o ruchu drogowym.
To ile jest z samych mandatów dla kierowców – tych od policji, ale też z urządzeń automatycznego nadzoru? Też wiadomo. Bo dokument BGK podsumował same grzywny określone w kodeksie wykroczeń i przekazywane do KFD na podstawie ustawy Prawo o ruchu drogowym. W 2023 r. suma ta wyniosła 585,8 mln zł.
I tu już widzimy, że wpływy z kar nakładanych na kierowców w samym budżecie KDF stanowią… ledwie 3 proc. z 19,1 mld zł wszystkich wpływów. Już w tym wypadku ktoś piszący, że “kierowcy łatają budżet” naraża się na śmieszność. A już całkowicie się ośmiesza, gdy przymierzymy niecałe 600 mln zł do dochodów całego budżetu kraju, które w 2023 r. wyniosły ok. 650 mld zł. Bo mandaty dla kierowców to – uwaga! – 0,09 proc. całego budżetu Polski.
Jeśli zatem zgodnie z teorią spiskową politycy mieliby wymuszać np. na policji częstsze łapanie kierowców i mieć nadzieję, że taką manipulacją na poziomie niecałego promila wpływów do budżetu kraju coś osiągną w tym budżecie, to musieliby być idiotami.
Raczej głupi jest tu ktoś inny. Moim zdaniem albo ci, którzy takie rzeczy ludziom piszą, albo ludzie, którzy w takie populizmy wierzą. Ostatecznie – obie te grupy jednocześnie.
Skąd bierze się populizm utwierdzany przez motoportale?
No dobrze, skoro – jak wykazałem- mandaty dla kierowców są w budżecie kraju pomijalne, to skąd bierze się w ludziach przekonanie, podsycane przez dziennikarzy motoryzacyjnych, że policja łapie ich tylko po to, by zebrać pieniądze?
Wydaje mi się, że przyczyny są dwie. Pierwsza sięga jeszcze czasów PO-PSL. Jako dziennikarz ujawniałem wtedy, że ówczesny minister finansów po prostu zaplanował w budżecie państwa wpływy z mandatów drogowych w roku 2012 na poziomie 1,2 mld zł. Była o to potem medialna awantura – bo prognozowanie takich wpływów do budżetu (choć można je szacować), sprawiało, iż ludzie nie postrzegali grzywien jako wtórnej konsekwencji nadzoru nad kierowcami. Patrzyli na kary jak na coś, co rząd pragnie wyrwać z ich kieszeni. A przecież nie o to w dyscyplinowaniu kierowców chodzi. Od 2012 r. nie widziałem, by jakiś minister odważył się wpisać taką prognozę do budżetu. Jednak w ludzkiej pamięci czyn Rostowskiego może być wiecznie żywy.
Druga przyczyna takiego postrzegania kar na drogach jest boleśniejsza, bo wciąż trwa. Ludzie widzą, że policjanci dyscyplinują ich nie zawsze w tych miejscach, gdzie miałoby to największy wpływ na bezpieczeństwo. Oczywiście, złapani np. na przekraczaniu prędkości prawie zawsze są oburzeni, zamiast zrozumieć swój błąd i już od tablicy “obszar zabudowany” jechać z prawidłową prędkością. Jednak stanie z radarem tuż za tablicą i to w miejscach, gdzie do najbliższych zabudowań jest jeszcze daleko, nie jest najlepszym sposobem na zapewnianie bezpieczeństwa na drogach.
To złe postrzeganie społeczne policjanci są w stanie odwrócić. Muszą tylko zacząć wreszcie prowadzić analizy wypadków np. związanych z prędkością i głównie tam celować z kontrolami.
Wreszcie trzecia przyczyna, także bolesna, ale trudniejsza do przełamania: wyznaczanie funkcjonariuszom drogówki limitu mandatów do przyniesienia na komendę. Ta patologia nie jest już tak powszechna, jak jeszcze kilka lat temu, niemniej istnieje. Jest to oczywistym złem. Z drugiej strony w pewnym stopniu rozumiem komendantów policji. Bo bez jakichkolwiek wyznaczników pracy, wielu ich podwładnych pojedzie sobie na hot-doga, albo pośpi w radiowozie. Wielu, nie wszyscy, oczywiście.
Nadzór ma sens
Nadzór nad kierowcami i kary nie są jedynym elementem poprawy bezpieczeństwa na drogach. Nie są nawet najważniejszym. Są jednak elementem koniecznym. I to warto ludziom tłumaczyć, zamiast podpuszczać ich populistycznymi hasłami o tym, że jeżdżąc nieprzepisowo “łatają budżet”. Mamy dobry dowód w kraju, że poważne kary za poważne wykroczenia (a i tak egzekucja jeszcze mocno kuleje), od 2022 r. przyniosły nam zmniejszenie liczny zabitych w wypadkach drogowych o tysiąc rocznie, czyli o 1/3 w porównaniu z latami przed pandemią.
No i zupełnie na koniec – co zauważył w swoim tekście sam Paweł Rygas – choć zwiększyła się kwota grzywien z wykroczeń drogowych, to liczba samych wykroczeń ujawnianych przez policję spada. Jeśli policja pracuje poprawnie cały czas, to wniosek jest jeden: kierowcy zachowują się na drogach coraz lepiej, są jednak wśród nich ci, którzy mimo przyłapania na wykroczeniach postępowania nie zmieniają i oni załapując się na przepisy o tzw. recydywie za kolejne swoje występki płacą podwójne kwoty mandatów. W końcu jednak i oni będą musieli spokornieć…
Łukasz Zboralski